Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 13 października 2010

Święty inżynier z politechniki - sługa Boży Jerzy Ciesielski

Poprzedni tekst właściwie miał być zupełnie o czym innym - a wyszedł, jak zacząłem pisać, o niedzielnej ewangelii. 

A miał być poświęcony... Komu? Nie, nie Janowi Pawłowi II - co może wydawać się naturalne w kontekście obchodzonego właśnie w minioną niedzielę kolejnego Dnia Papieskiego. Chciałem napisać o człowieku, na którego sługa Boży Jan Paweł II miał z pewnością wpływ, dla którego Jan Paweł II jeszcze jako ksiądz czy biskup był zapewne przyjacielem, a zarazem - któremu nie dane było dożyć chwili wyboru Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową. O człowieku, który - choć był, można by powiedzieć, zwykłym świeckim (na szczęście, Kościół, w tych czasach wynosząc na ołtarze świeckich - bł. Chiara Badano, błogosławieni małżonkowie, bł. Joanna Beretta Mola - wskazuje dobitnie, że świętość jest do osiągnięcia dla każdego i nie jest do tego potrzebne kapłaństwo czy ślub zakonny) - dzisiaj, i nie od dzisiaj toczy się jego proces beatyfikacyjny.

Chciałem napisać o słudze Bożym Jerzym Ciesielskim - a że wtedy nie wyszło, to napiszę dzisiaj. 


Krótkie kalendarium tego człowieka można przeczytać tutaj; bardziej rozbudowany tekst - tutaj.

Rocznik 29 - więc niespełna 10 lat młodszy od Karola Wojtyły, również urodzony w Krakowie. Ukrywając się w czasie wojny, nie przerywał nauki, po jej zakończeniu kontynuując zdobywanie wykształcenia na Politechnice Krakowskiej (wówczas - filii AGH), na Wydziale Budownictwa Lądowego. O jego zdolnościach świadczy fakt, że równolegle studiował wychowanie fizyczne na Wydziale Lekarskim UJ. Po studiach, na zasadzie nakazu pracy, projektant w Biurze Projektów Przemysłu Skórzanego przez niespełna rok, później już tylko na pół etatu, łącząc z tym pracę na Politechnice. Równolegle - otwarty przewód doktorski i przygotowywanie pracy, którą obronił w 1960. W 1968 uzyskuje habilitację.

Jeszcze w trakcie studiów zawarł związek małżeński z Danutą Plebańczyk - związek, który błogosławił ks. Karol Wojtyła (rok później miał zostać biskupem pomocniczym w Krakowie), którego Jerzy poznał w 1952 w DA przy kościele św. Floriana w Krakowie - w przyszłości mieli wiele razy wspólnie wędrować po górach, razem uczestniczyć w spływach kajakowych z przyszłym papieżem, dziś również sługą Bożym. Mieli trójkę dzieci. Pomimo licznych obowiązków, Jerzy łączy pracę naukowo-badawczą specjalisty cenionego w kraju i za granicą z troską o rodzinę, rolą męża i ojca.

Namówiony przez przyjaciela, kończącego taką samą pracę, w 1969 decyduje się na wykłady w Chartumie (Sudan) jako vissiting professor. Początkowo wyjeżdża sam, w następnym roku sprowadza do Afryki żonę z dziećmi. Uwielbiając turystykę, wykorzystuje pobyt za granicą - zwiedza Sudan, Libię i Etiopię. Znający go potwierdzają - poza nauką, sport i turystyka pozostają jego pasjami, którym w wolnym czasie się oddaje. W tym samym, 1970, roku dochodzi do tragedii, która po ludzku kładzie kres świetnej karierze naukowej, ale także życiu kochającej rodziny. Podczas wycieczki statkiem po Nilu, na którą  Jerzy udaje się z trójką dzieci (żona została w domu), statek osiada na mieliźnie - pęka i tonie. Najstarsza córka ratuje się - przebywała na górnym pokładzie, udało jej się dopłynąć do brzegu. Sam Jerzy i dwójka młodszych dzieci giną - nie mieli szans na przeżycie, jako że przebywali na dolnym pokładzie, gdzie ojciec usypiał dzieci. 

Nie wnikając w, niewątpliwe, osiągnięcia naukowe Jerzego Ciesielskiego - czy jest w tej historii coś wyjątkowego, wyróżniającego go spośród tylu innych ludzi? Pewnie nie. Bo nie tyle chodzi o wybitne osiągi na polu naukowym - wynalezienie czegoś, Nobel, przełomowe odkrycie - tylko o człowieka. O to, jaki był - w tym, czym się zajmował, czy to była praca naukowa i dydaktyczna wykładowcy, czy zwykła praca biurowa czy nawet praca fizyczna.

W czym wykazał się heroicznością cnót - bo przecież to jest potrzebne, aby kandydat trafił na ołtarze? Na pewno w... byciu głową rodziny. Phi, też mi coś - ktoś powie. Tak? Biorąc pod uwagę, jak dzisiaj wyglądają - polskie i nie tylko - rodziny, ile w mediach jest informacji o tragicznych w skutkach pijackich ekscesach rodziców czy dzieci, do ilu tragedii dochodzi w rodzinach nie tylko z powodu uzależnień, ale też zwykłej obojętności, braku troski, woli porozumienia, a często zwyczajnej miłości - to jest wyczyn. Wyczyn, którego wielu z nas nie potrafi powtórzyć - liczby rozwodów i separacji, rosnące niepokojąco z roku na rok, tylko to potwierdzają. 

Małżeństwem i rodziną interesował się, nazwijmy to, nie tylko w praktyce, ale i w teorii. Karol Wojtyła powiedział wprost: Dla mnie rozmowy z Jerzym na temat ten stanowiły jedno ze źródeł inspiracji. Studium "Miłość i odpowiedzialność" powstało na marginesie tych, między innymi, rozmów. (Tygodnik Powszechny 1970 nr 51-52). Czym jest Miłość i odpowiedzialność - wiadomo (mam nadzieję), a jest to książka, biorąc pod uwagę czasy, gdy została napisana, dość nowatorska, choć zdecydowanie prezentująca poglądy właściwe, traktująca o etyce seksualnej w katolickim ujęciu (nie, żaden ciemnogród, gdyby się ktoś bał); książka, która inspiruje wielu do dzisiaj. 

Rodzina Jerzego wzrastała szczęśliwie. Pomimo pracy ojca - był czas na wspólne zabawy, ale także na modlitwę. Kariera naukowa nie obywała się kosztem rodziny. Rodzicom zależało na gruntownym wychowaniu dzieci w wierze - nie tylko w teorii, ale sami dawali tej wiary dobry przykład, uczestnicząc z dziećmi w Mszach i nabożeństwach, aktywnie biorąc udział w przygotowaniach do przystępowania przez dzieci do poszczególnych sakramentów. Poza modlitwą wieczorną - rodzina znana była z tego, iż w sobotnie wieczory rozważali teksty liturgiczne, jakie Kościół podaje na liturgię niedzielną.  To m.in. Ciesielscy sformułowali koncepcję rodziny rodzin - zaprzyjaźnionych rodzin katolickich, wymieniających poglądy na interesujące je tematy, pomagających sobie wzajemnie, spotykających się z okazji uroczystości chrztów, pierwszych Komunii św. dzieci. Zainteresowania Jerzego, w których dużo miejsca poświęcał zgłębianiu małżeństwa jako formy realizacji powołania dwojga ludzi, pokrywały się z zainteresowaniami Karola Wojtyły - stąd wiele między nimi było ożywionych dyskusji na ten temat. 

W ostatnich 2 latach przed tragiczną śmiercią Jerzy zainteresował się ruchem Focolare - popularną dziś wspólnota, która współczesnemu człowiekowi stara się ukazać sposoby na życie Ewangelią w świecie takim, jaki jest on tu i teraz - pewnie głównie z uwagi na fakt, iż wspólnota ta wiele miejsca i uwagi poświęcała właśnie trosce o rodziny jako to pierwsze środowisko, w którym wiara wzrasta i musi być budowana, skąd płynie najlepszy przykład wiary. 

To wszystko pokazuje, że był człowiekiem wszechstronnym. Nie dość, że uzdolniony naukowo, z zacięciem i talentem do zgłębiania nauk technicznych (dla mnie - czarnej owcy w technicznej rodzinie - coś niebywałego, może dlatego, że chyba bardziej niż ja humanistą być się nie da...), to łączył te zainteresowania z pasją dotyczącą wiary, Kościoła, a zarazem interesował się jeszcze zagadnieniami dotyczącymi rodziny. Znający go mówili wprost - radykalny. Gdy się w coś angażował - zawsze maksymalnie, nigdy nie połowicznie. Dawał z siebie wszystko, wszystko co robił starał się robić jak najlepiej. Jednocześnie - skromny w tym, co robił. Wypróbowany przyjaciel, wierny towarzysz wędrówek na łonie przyrody. Zdecydowany, konsekwentny - a zarazem nie narzucający się czy obnoszący się ze swoimi poglądami i przekonaniami.   

Człowiek, który żył Eucharystią - czy to w codzienności, czy pośród wędrówek. Sam często posługiwał przy ołtarzu. Zaangażowany w tak wiele spraw - praca naukowa, dydaktyczna, rodzina - zawsze znajdował wolę i czas do modlitwy, pogłębiania swojej wiedzy i horyzontów, także w zakresie rozmów o wierze i Ewangelii. Bez względu na to, czy zajmował się dziećmi, czy wyjaśniał skomplikowane zagadnienia w ramach wykładu - postrzegał siebie, ludzi i świat jako zadania na drodze, na której postawił go Bóg, i którą musi jak najlepiej przejść. 

Zachęcam do modlitwy o beatyfikację tego zwykłego świętego. 

A na zakończenie - krótkie teksty właśnie Jerzego Ciesielskiego, myśli odnośnie wielkości tego wszystkiego, co jest naszą drogą i powołaniem, bez względu na to, jaka ta nasza droga - moje życie - jest, którędy prowadzi. Bo przecież cel - zawsze ten sam.
Każdy z nas otrzymał do przebycia własną drogę, własne powołanie. Od wierności temu powołaniu zależy sens mego istnienia: Twoja chwała, a nasza zasługa na szczęście wiekuiste. Spraw Panie, abym zrozumiał me powołanie na każdy dzień i daj mi Twą Łaskę, abym mu był wierny.
Odgadywanie myśli Bożej (zawód, praca, decyzja w ważnych momentach), radosne spełnianie w ten sposób powstałych obowiązków z intencją - "dla Ciebie Boże" - składa się na świętość.

Przyszłość jest niewiadomą... Rozpatrywanie przeszłości - wątpliwe daje korzyści. Wydaje mi się, że możliwości startu są szerokie. Obojętnie skąd się zaczyna, byle zacząć i iść... Czy nie dobrze byłoby codziennie rano zadawać sobie pytanie: w jaki sposób mam dzisiaj służyć Bogu?

Konkretny człowiek... może, a nawet powinien mieć wytyczoną, choćby w ogólny sposób drogę do świętości. Mieć ideał, do którego dąży... Ideał świętości - można krótko mówiąc - określić jako wypełnianie obowiązków stanu z nadprzyrodzoną orientacją. Aby to było możliwe trzeba prowadzić życie religijne wewnętrzne, będące niejako prądnicą, która ładuje akumulator mej osoby na codzienne działanie.

Każdy z nas otrzymał do przebycia własną drogę, własne powołanie. Od wierności temu powołaniu zależy sens mego istnienia: Twoja chwała, nasza zasługa na szczęście wiekuiste. Spraw Panie, abym zrozumiał me powołanie na każdy dzień i daj mi Twą Łaskę, abym mu był wierny.

3 komentarze:

  1. "Czy nie dobrze byłoby codziennie rano zadawać sobie pytanie: w jaki sposób mam dzisiaj służyć Bogu?" Podoba mi się to zdanie.. Warto zastosować je w życiu.. Pozdrawiam cieplutko..

    OdpowiedzUsuń
  2. Zwykły Święty - piękne określenie, bo przecież każdy może służyć Bogu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej... No właśnie, czyli można normalnie żyć, pracować, „realizować się” - i jednocześnie być kochającym mężem i ojcem. Tylko trzeba mieć w sobie to nienaruszalne przekonanie, że najpierw drugi człowiek, a dopiero potem ja. Że jeśli spełnienie mojego pragnienia (nawet dobrego) ma się odbyć kosztem drugiego człowieka, jego zaniedbania, skrzywdzenia – to bez dwóch zdań należy zrezygnować z tego pragnienia. Nie wszystko trzeba mieć. Bo małżeństwo to nie kontrakt, tylko wzajemne poświęcanie się bez reszty. Fajnie, że przypomniałeś o tym człowieku, o jego życiu. Bardzo bym chciał, żeby te starania o jego beatyfikację zakończyły się sukcesem. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń