Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 3 września 2010

Życie - dwie strony tego samego medalu

Heh... Dziwnie tak.

Z jednej strony - bardzo bliska przyjaciółka teściów, właściwie taka przyszywana ciotka Natuszki mojej, kiedyś mieszkająca na przeciwko ich w bloku, trafiła w zeszłym tygodniu do szpitala. Wszystkich blady strach ogarnął - najprawdopodobniej nowotwór. Właściwie to prawie na pewno. I okazało się - faktycznie. Potem jeszcze doszło - chyba są przerzuty na wiele organów... Osoba ta podłamała się, kolejne badania przyjmowała z rezygnacją, czekając tylko na wyniki i diagnozę jak na wyrok. Jakby nie patrzeć - trafiła do szpitala nie przypadkiem, a z powodu bólów, z którymi sobie nie radziła.

Przyczyna dość prozaiczna - pani ta, mieszkająca w mieście kiedyś, dobrych kilka lat temu wróciła w wiejskie rodzinne strony, by zająć się wymagającymi opieki swoimi, nieżyjącymi już dziś, rodzicami. I tak zajmowała się najpierw do śmierci ojcem, zmarł dość dawno, a potem mamą - w ostatnich latach życia w bardzo zaawansowanym Alzheimerze, niepoznającą nikogo, oderwaną jakby od rzeczywistości, jak dziecko którego z oka nie sposób spuścić, żeby sobie czy komuś innemu krzywdy nie zrobiła... A w międzyczasie niekończące się łożenie finansów na studia obydwojga dzieci (osoby już bliżej 40. niż 30. ...), które co raz studia podejmowały, i jakoś do dzisiaj żadnych nie skończyły, ani jedno ani drugie. W tym wypadku - ewidentnie, niestety, ambicja matki (wykształcona, po studiach technicznych) wzięła górę nad predyspozycjami i możliwościami dzieci, które to dzieci jednocześnie nie umiały? nie chciały? wytłumaczyć jej, że studia nie są dla nich.

W tym wszystkim - osoba ta w ogóle nie miała czasu dla siebie, nie robiąc pewnych dość prozaicznych badań, jakie kobiety robić co jakiś czas powinny. I tak to się skończyło. Teściowie jeździli do niej, na przemian z jej córką (teraz ona obok teściów mieszka z mężem), z obiadkami i wizytą - na marginesie, ci teściowie moi to ludzie naprawdę do rany przyłóż, nikt nie prosił i nie musiał ich prosić o pomoc - sami się zaoferowali i jeżdżą właściwie jak nie codziennie, to co drugi dzień.

Wszyscy siedzieli i czekali jak na wyrok faktycznie - od lekarzy teściowie dowiedzieli się, że podejmą leczenie, o ile nie będzie przerzutów. No i wczoraj - zwycięstwo! Nie ma przerzutów, będzie leczenie, chemioterapia i co tam potrzeba. Od razu osoba ta zmieniła nastawienie, bardziej optymistycznie - jest cel, jest szansa, nowa nadzieja. Jakby nowe życie.

I to jest część pozytywna. Negatywna... Dzisiaj, właściwie przypadkiem, odebrałem smsa ze spóźnionymi życzeniami na naszą rocznicę, przysłanego przez Z. - moją jeszcze koleżankę z liceum, która wspólnie z żonką i ze mną kończyła prawo. Mama Z. - zdecydowana, ale równocześnie przesympatyczna, ciepła i miła osoba - od kilku lat walczyła z nowotworem. Właściwie żyła i walczyła wbrew temu wszystkiemu, co diagnozowali lekarze, przy pierwszej diagnozie sprzed lat pewnie 6 czy 7? dający jej... pół roku. Nie dała się - walczyła. Cieszyła się strasznie, gdy 3 lata temu Z. wychodziła za mąż. Gdy Z. pod koniec studiów urodziła ślicznego synka - jej mama cieszyła się upragnionym wnukiem. Z. od razu po porodzie, w tym samym roku, obroniła magisterkę - mama była dumna. Widać po niej było - zmarniała, schudła, była jakby cieniem osoby, którą kilka razy widziałem w czasach liceum jeszcze.

Dzisiaj Z., poza życzeniami, przepraszała, że tak późno. 21 sierpnia jej mama przegrała walkę z rakiem. Aż się zdziwiłem - tydzień temu taka tragedia, a ona jest w stanie już myśleć o czymś tak przecież w kontekście tego nieistotnym jak rocznica ślubu przyjaciół? Gdy się ostatnio, albo przedostatnio, spotkaliśmy - mówiła i widać było, że ciężko jest, bo medyczne drogi i sposoby nic już mamie nie pomagały, ktoś tam sugerował rodzinie jakiś uzdrawiaczy itp...

Życie bardzo złożone jest. Jak bardzo potrafi zaskakiwać, pozytywnie a czasem negatywnie. Jak bardzo ludzkie życie jest kruche, delikatne - możesz mieć plany, marzenia, i jedna diagnoza... No właśnie. Nawet najgorsza diagnoza może albo zniechęcić i odebrać wolę czegokolwiek, albo jak nic innego zmotywować do walki o wyrwanie śmierci każdego dnia życia. Dwie historie ludzi, którzy pewnie nigdy się nie zetknęli, nie wiedzieli o sobie. Jedna osoba - widmo śmierci, brak nadziei i nagle nowa nadzieja, wola walki, szansa! Druga osoba - walka od lat, jakby życie wbrew wszystkiemu - i jednak śmierć.

Więc dzisiaj modlimy się - o siły i powrót do zdrowia dla cioci żonki z jednej strony, i o niebo dla mamy Z. i siły dla niej samej z drugiej.

3 komentarze:

  1. Palabro. Niezbadane są ścieżki Pana. W takich sytuacjach brakuje mi słów, by cokolwiek powiedzieć. Można się tylko modlić i zastanawiać nad sensem naszej wędrówki tu na ziemi. Pozdrawiam Cię z Panem Bogiem. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak... Bóg prowadzi stromymi ścieżkami czasem, tylko sobie wiadomymi. Dlatego z jednej strony tak trudno Mu czasem zaufać, oddać swoje życie kiedy droga wiedzie wprost w przepaść. I uwierzyć, że tak, czy inaczej, On nas przez tę przepaść przeniesie. Bo każde doświadczenie: to dobre i to złe, prowadzi do Niego.

    OdpowiedzUsuń