Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 18 sierpnia 2010

Czym jest to ucho igielne, interesowność ludzka i obietnica

Jezus powiedział do swoich uczniów: Zaprawdę, powiadam wam: Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa niebieskiego. Jeszcze raz wam powiadam: Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego. Gdy uczniowie to usłyszeli, przerazili się bardzo i pytali: Któż więc może się zbawić? Jezus spojrzał na nich i rzekł: U ludzi to niemożliwe, lecz u Boga wszystko jest możliwe. Wtedy Piotr rzekł do Niego: Oto my opuściliśmy wszystko i poszliśmy za Tobą, cóż więc otrzymamy? Jezus zaś rzekł do nich: Zaprawdę, powiadam wam: Przy odrodzeniu, gdy Syn Człowieczy zasiądzie na swym tronie chwały, wy, którzy poszliście za Mną, zasiądziecie również na dwunastu tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela. I każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci lub siostry, ojca lub matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne odziedziczy. Wielu zaś pierwszych będzie ostatnimi, a ostatnich pierwszymi. (Mt 19,23-30)
To wczorajszy tekst. Gdyby zadać - pytanie: o co w tym chodzi, pewnie większość by powiedziała - nie wiem. I w sumie - mieli by rację: jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A właśnie, może nie tyle o same pieniądze, jednakże o majętność tutaj się rozchodzi. 

Patrząc ilu pisuje tu i ówdzie domorosłych interpretatorów Pisma Świętego i Prawdy Objawionej (heh, w sumie - sam do nich należę, bo wykształcenia  w tym kierunku żadnego nie posiadam...) - na pewno przedstawiciel tychże wysnuł by prosty wniosek: chodzi o to, że bogaty nie może być zbawiony; albo jakoś tak. Przecież Jezus sam tak powiedział, o, na samym początku, drugie zdanie. 

A ja na to - umiejętność czytania ze zrozumieniem w narodzie (i nie tylko) chyba zanika. Bo przede wszystkim - nie ma tu ani słowa o tym, że człowiek bogaty nie może osiągnąć zbawienia. Może - ale w pewnym sensie ma trudniej... właśnie z uwagi na bogactwo, bo bogactwo kusi i odwraca uwagę od tego, co ważne, na rzecz tego, co ładne, kosztowne, szpanowne, drogie. Innymi słowy - jak człowiek się zapomni, zagalopuje - robi z bogacza o najlepiej uporządkowanej hierarchii wartości po prostu zapatrzonego tylko w stan swojego konta materialistę. 

Mowa jest o tym - może być  trudniej. Może. Zależy to od samego człowieka. Jeśli postąpi, jak wyżej opisałem - to z przykrością za jakiś czas uświadomi sobie, że poza nie wiem jak pękatym portfelem - nie ma nic. Że odwrócili się od niego ludzie - którzy kiedyś byli ważni, a potem stali się po prostu kolejnymi potencjalnymi osobami przydatnymi wtedy i dotąd, gdy zachwycają się kolejnymi gadżetami, samochodami czy willami. 

Dziwi mnie jednak pisownia - bo to ucho igielne to nie metafora, a nazwa własna, więc powinno być Ucho Igielne. Co to? Przede wszystkim może być to naleciałość, zmiana naniesiona przez późniejszego kopistę. Chodzi bowiem o wyjątkowo ciasną i niską jedną z bram prowadzących do Jerozolimy - jednak nieistniejącą w czasach Jezusa. Gdy do miasta od strony tej bramy ciągnęły karawany kupieckie - wielbłąd (powszechny ówcześnie środek transportu osób i bagaży) musiał być rozładowany do zera, a niekiedy nawet sam musiał uklęknąć, aby przejść przez owe Ucho Igielne. 

O to chodziło Jezusowi. Zanim człowiek dostąpi zbawienia -  jest Sąd. Idziemy w jego kierunku przez całe życie - jak te wielbłądy, objuczeni różnymi dziwnymi rzeczami, które zbieramy w ciągu tego życia. Niektórzy - bezdomni, bezrobotni, biedni - niewiele niby mają. Inni - potężne środki, korporacje, wille, jachty. I co? I każdy, gdy staje przed tym uchem igielnym, pozostaje sam - jak go, dosłownie, Pan Bóg stworzył. Tego, co w ramach ziemskiego zbieractwa uciułaliśmy, nie zabierzemy ze sobą. 

Śmieszne to nieco - jak władcy starożytnego Egiptu kazali się chować w monumentalnych grobowcach, piramidach, z całymi naręczami dóbr (które pewnie w kilka lat po ich pochówku były rozkradane) - tak i dzisiaj wydaje się nam, że cokolwiek z tego, co materialne, przyda nam się na wieczność. Niestety, nie przyda się. Za to pozbawienie tych dóbr człowieka, który w życiu nic innego nie robił, jak zbierał, gromadził - może być dla niego samego bolesne. Bo może pokazać, że w tym zbieractwie zapamiętał się na tyle, że zapomniał o miłości, współczuciu, dobroci, miłosierdziu. Że rozwaliła się przez to rodzina, małżonek odszedł, dzieci nie chciały go znać, rodzice umarli w zapomnieniu w domach starości bo nie miał czasu sam się nimi zająć... Że właściwie to w tym życiu - poza kasą - był sam jak palec, a ludzie mieli z nim styczność tylko o tyle, gdy wiedzieli w tym szansę dla uszczknięcia dla siebie z jego kasy albo na to, że on ich wypromuje i pomoże zdobyć równie dobrą pozycję, no i kasę. Kasa, kasa, kasa... Jak bardzo może przesłonić oczy. Nie życzę tego nikomu. Bo wtedy może być już za późno. 

Pisałem o tym już nie raz i pewnie nie dwa razy. Nie ma nic złego w tym, że ktoś - uczciwie pracując - zdobywa różne dobra. Pracujesz, jesteś dobry, wykazujesz się, pniesz w jakieś hierarchii, awansujesz - świetnie. Chodzi o to, aby nie uczynić z takiego zbieractwa celu nadrzędnego w życiu. Praca, pozycja, środki do godnego i nawet do wygodnego życia dla siebie i najbliższych - jak najbardziej tak. Ale przy jednoczesnym pamiętaniu o tym, że rodzina nie oczekuje tylko kasy - ale czasu, poświęcenia, uwagi, zwykłej miłości której nie da się przeliczyć na nic. Przy zwykłej ludzkiej wrażliwości na potrzeby innych - tylu ma za mało jak na swoje potrzeby, prosi o pomoc - zauważasz ich w ogóle? Pewnie, nie jest sztuką rzucić i 1000 zł biedakowi, jak się miesięcznie wydaje 25000 zł. Ale to ma być jałmużna - dar serca, polegający na odmówieniu sobie, a nie pogardliwym rzuceniu z tego, co zbywa. 

Wniosek? Korzystaj z życia, zbieraj owoce swoich talentów - masz do tego prawo. Ale pamiętaj o właściwej ostrości, perspektywie. Na kasie świat się nie kończy. Lepiej dla ciebie, gdy zrozumiesz to teraz, niż  miałbyś to sobie uświadomić w dniu Sądu.

Reakcja uczniów - cóż, ludzka. Kolejna poprzeczka. Znowu nowy wymóg - jak opisałem, bardzo łatwo źle rozumiany. Dzisiejszy tekst, ta sytuacja, ma miejsce bezpośrednio po rozmowie Jezusa z bogatym młodzieńcem (Mt 19, 16-22). Czy mu czegoś brakowało? Tak, tylko wyzbycia się majętności, cała reszta była w porządku. Jak wiemy - tylko jeden wymóg, ale zbyt duży. Odszedł, jak podaje autor, zasmucony. 

Piotr, jak to Piotr, prosto z mostu zapytał - Panie, a co my właściwie będziemy z tego mieli? Po ludzku pytanie zrozumiałe. Krezusami w większości - poza celnikiem Mateuszem (notabene, autor tej Ewangelii) nie byli, ale każdy miał jakiś swój sposób na życie, zajęcie, które porzucili, idąc za Jezusem, i tak wędrowali pewnie od ok. 2 lat za Nim. I pewnie raz na jakiś czas wracało - co mi to da? Niektórzy wyjaśnienie Jezusa  - odrodzenie, tron chwały - pewnie rozumieli jako zapowiedź przewrotu, obalenia dyktatury rzymskiej w Jerozolimie, liczyli więc na jakieś intratne posady. Inni może jeszcze nie rozumieli, że to wszystko, co jest ich - naszym - udziałem na ziemi to tylko niedoskonały przedsmak tego, co czeka na nas w wieczności. Tam będzie nagroda. Nie będzie mercedesów, posiadłości, sztabek złota tutaj - ale dostajesz za darmo, za nic, możliwość istnienia bez końca w miejscu, gdzie nie będzie nic z tych ziemskich problemów, zgryzot, bólu i cierpienia. O ile uwierzysz nie tylko deklarując, ale przestrzegając tego, czego Jezus nauczał. To nie jest owijanie w bawełnę - jasna, czytelna obietnica.

Nie w tym rzecz, aby każdy człowiek, który to zrozumiał, rzucał wszystko, czym się dotąd zajmował, rodzinę - i wyjeżdżał na misje, wstępował do zakonu czy przyjmował święcenia. Świeccy są także potrzebni - bez nich ludzka rasa by wyginęła :) Każdy ma swoje powołanie, musi sam odczytać głos Boga w swoim sercu, do czego jest stworzony. Ale każdy z nas, kimkolwiek by nie był, czymkolwiek by się nie zajmował, jest wezwany do pójścia za Nim. Na swój sposób - w tym, kim jest, i czym się zajmuje.

Jan Turnau świetnie zwrócił uwagę - Jezus wymienił jasno, opuszczenie kogo dla Jego Imienia dopuszcza. I nie wymienił współmałżonka :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz