Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 7 lipca 2010

Co jest ważniejsze - ząb czy zbawienie?

Dzisiaj może mniej ewangelicznie.

Przedwczoraj zaczął mnie boleć ząb. Cóż, w zakresie problemów z zębami - taki już chyba genetycznie jestem - doświadczenia mam sporo, i pewnie byłbym sporo bogatszy, gdyby nie to wszystko, co po dentystach różnych popłaciłem w, niedługim przecież, życiu. Mimo wszystko - w ciągu ok. 15 minut zacząłem dosłownie zwijać się z bólu.

Zabrałem się z pracy - na szczęście, to była ta pora - i poleciałem na autobus. Jak dojechałem do SKM, szybko do kiosku, no i ibuprom (tak, jedyny preparat - bo to nie lek - przeciwbólowy, który na mnie działa; panadol czy apap mogę garściami jeść, i jedyne co by mi to dało, to płukanie żołądka pewnie...). Połknąłem, popiłem wodą. Tragedia - ząb reagował na wszystko, począwszy od napojów (albo za zimne, albo za gorące), po nawet gwałtowniejszy ruch szczęką.

W SKM - tłum dziki, co nieco mnie zdziwiło - Opener się skończył przecież. Zaduch niesamowity, ciasno jak diabli, mnie coraz bardziej bolało, do tego jakoś słabo mi się zaczęło robić... Dotarłem ostatkiem sił do domu. Ległem na wyrko, i ocknąłem się ze 3 godziny później. Ząb czułem, ale nie bolał aż tak. Na noc obyło się bez ibupromu. 

Ale wczoraj już nie było tak kolorowo. Od rana łupał, więc ibuprom na śniadanie, popity wodą. Zabrałem się do pracy, ale po 2 h siedzenia, odpisałem może na 3 maile, zabrałem się do domu - bo nie mogłem wysiedzieć. Bolała mnie już cała głowa od tego jednego, małego zęba. W domu polegiwałem, jakoś było. Ale momentami - ból nie do zniesienia. Z niczego. A uczucie - jakby ktoś mi coś łamał od środka, jakbym słyszał kruszenie. 

Całe popołudnie bezskutecznie próbowałem się do mojej pani dentystki dodzwonić. Dziwne, w godzinach przyjmowania. Na początku myślałem - może akurat coś poważnego robi, i nie odbiera? No dobra, ale nie przez 5 godzin. Wieczorem - to przyjaciółka mamy - wydobyłem od mamy jej numer prywatny, dzwonię. Uff, sama odebrała. Jest, ale ma urlop. Opisałem przypadek - wiedziała dokładnie, o jaki ząb chodzi - przyjedź o 10

Generalnie zęby mam zrobione, ale pozostał ten jeden właściwie martwy, który miała mi wyrwać. Ale że nie bolał, a zęby trzeci raz nie wyrosną - powiedziała, że nie ma się co spieszyć, i póki nie daje o sobie znać, niech sobie jest. No, ale zaczął. Rano, z czarnymi myślami, pojechałem do niej. 
 
Znieczulenie - uczucie, jakby mi zdrętwiało pół twarzy (w sumie, lepiej jak za dużo, niż za mało, żeby miało boleć); jest teraz jakieś 4 godziny później, a resztki jeszcze czuję :) Dwa ukłucia, jakieś szybkie, i po 5 minutach już się czai z tymi obcęgami. Trudno. Raz kozie śmierć. Zaczyna mi się siłować z nim, i jeszcze - dowcipna - mówi mi, że mam usztywniać głowę, jak ona mi kręci tym na wszystkie strony. No to się zaparłem. 
 
I trach! Kilka razy, raz po raz... i co? Nic. Górna część zęba - poszła. Sama krew. Dobrze, że wcześniej mi pół tony gazy włożyła do buzi - akurat nie czuję, bo to ta znieczulona część, ale wiem że jest. No to jeszcze tylko poszczególne korzenie, sztuk trzy (i tak nieźle - jak mi kanałowo leczyła czasem, to w każdym zębie... bonusowy, czwarty). Tu szło gorzej. Szarpie, szarpie, jakimś dłutopodobne coś wciska mi tam... I nic. No to wiertło wzięła. Popiłowała - i znowu z dłutem, i obcęgami, tylko większymi. Z wielką gracją - trzy razy szczypcami, i wszystkie trzy korzenie poszły. 

Poczyściła, sprawdziła czy nic nie zostało, i po wszystkim. Kazała wypluć tamte pół tony - zakrwawionej już kompletnie - gazy, wpakowała mi nowe pół tony gazy. I po wszystkiemu, jak by to Marcin Daniec powiedział. Szczęka - stan -1. Portfel - -120 zł. Ale jaki spokój :) Mam nadzieję, że goić się będzie - na razie, jako że dzisiaj może i ma boleć, ibuprom max wziąłem, jak zacząłem go czuć jakiś czas temu. 

Z tym zębem - to jest jak z ewangelicznymi porównaniami, gdy Jezus posługiwał się takim bardzo prawniczym (gdy chodzi o kodyfikacje średniowieczne - prawo karne, popularna wówczas kara) pojęciem wyłupiania np. oka. Taka sama sytuacja. Integralna część ciała - w sumie, przydatna, bo przecież człowiek nimi żuje, gryzie. A przeszkadza. Tak, w tej konkretnej sytuacji dosłownie przewraca człowiekowi do góry nogami wszystko, czyni niezdolnym do robienia czegokolwiek - bo boli. Więc trzeba się go pozbyć. Pomimo postępu techniki i nauk medycznych - zęby akurat są chyba najczęstszym przypadkiem, gdy usunięcie jest jedynym wyjściem (amputacje kończyn straciły, Bogu dzięki, na popularności na rzecz nieco bardziej nowoczesnych metod leczniczych). 

Jak człowiek ma po kolei w głowie, to dba o zęby - jak o higienę każdej części ciała. Czasami - nie wyjdzie, no i trzeba dać zarobić dentyście. Boli, ale idziesz - przerażony, no bo co - ale z nadzieję. I po wszystkim wychodzisz szczęśliwy, bo masz problem z głowy. Pozbyłeś się tego, co przeszkadzało, co było złe. 

Szkoda, że równie łatwo, zdecydowanie i pewnie nie postępujemy, gdy chodzi o to, co jest złe w nas. Nasza pycha, egoizm, drażliwość, nieumiarkowanie w tylu różnych dziedzinach, nałogi, pazerność - życia nie starczy, żeby wszystkie wymienić. Wiemy, że w nas siedzą. Widzimy - a jak nie, to już jest z nami naprawdę źle, zero samokrytyki... - że wyłażą z nas, ranią osoby raz bardziej, raz mniej przypadkowe. 

I mimo wszystko - nic. Chodzimy do spowiedzi, czasami, jak trzeba, niby za te grzechy i słabości żałujemy. Nawet do Komunii pójdziemy potem, może i przez myśl w chwili duchowego uniesienia (nic dziwnego, jak w kościele jest się raczej gościem...) przejdzie, aby się za te wady zabrać i z nimi skończyć raz na zawsze. Wracają, a tylko dlatego - że sami im na to pozwalamy. Nie, ktoś inny. Ja. Ty. Moje wady są takie - twoje inne. Co za różnica. Patrz na swoje. Są. I to jest problem. 

Co jest ważniejsze - ząb czy zbawienie? Zbawienie. Więc czemu nie potrafisz zabrać się i zrobić porządek z czymś, od czego to zbawienie zależy? Tak, Bóg Człowiek nam je wysłużył na krzyżu, Ty masz wierzyć - ale ta wiara nie ma być pustą deklaracją, a wynikać z tego, jaki jesteś, co robisz, jak robisz. Z tego, że walczysz z tym, co złe. Skutecznie - nie po to, aby zabić wyrzuty sumienia, od czasu do czasu. 

Więc czemu - skoro zbawienie jest ważniejsze od zęba - za rozwiązanie problemu z bólem zęba jesteś gotowy płacić duże pieniądze, a do wyplenienia swoich słabości w ogóle się nie garniesz?  Okazji jest dużo. Spowiedź w każdym kościele. Msze na każdym kroku. Rekolekcje, dni skupienia. Ile literatury, czy nawet - jak już szkoda pieniędzy - w internecie, na różnych stronach religijnych? Tak, może tak być, że ząb boli - a tego, co robisz złe, nie widzisz i nie rozumiesz, nie czujesz że kogoś boli. Ciebie też zacznie - może nie dziś, jutro, ale w Dniu Sądu na pewno. Tylko wtedy będzie za późno. 

Następnym razem, jak zaboli ząb, noga, ucho, cokolwiek - zastanów się, czy w środku, może nie tak często i wyraźnie, nie boli cię coś o wiele bardziej. Dobrze radzę - nie warto leczenia tych spraw zostawić na później. Bo po prostu może nie starczyć na to czasu. Boża miłość nie ma granic - daje szanse każdego dnia, żeby być lepszym. Tylko że ani ty, ani ja nie wiemy, czy jutro tu będziemy.

1 komentarz:

  1. Ależ to opisałeś - z napięciem czytałem do końca! :) Dobrze, że już po wszystkim.
    Co do drugiej części, prawda łatwiej przychodzi brać się za zbawienie, niż za ząb. Może dlatego, że to drugie bardziej nagli? Pewnie gdybyśmy znali dzień naszej śmierci, w niektórych przypadkach ponagliłoby to nas w nawracaniu (może dlatego tak często, ludzie dopiero stojąc u progu śmierci, nawracają się?).
    W każdym razie, ciekawa notka,
    pozdrawiam serdecznie, z Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń