Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

wtorek, 8 czerwca 2010

NIE MOŻESZ BYĆ KAMELEONEM

Jezus powiedział do swoich uczniów: Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie. (Mt 5,13-16)
Czym jest sól - każdy wie. Sama w sobie - cóż, biały proszek, charakterystyczny zapach, niby nic. Ale w połączeniu z potrawami - a, to co innego. Sól nadaje smak, poprawia go, ubogaca, pozwala się nim lepiej cieszyć. I nie chodzi tu o wysmakowane popisy mistrzów kuchni jedynie - a nawet o przysmak dla niektórych tak powszechny jak choćby zwykłe frytki. Niby i jedno, i drugie - same ziemniaki i sama sól - znane, a jakoś osobno krzywo na nie patrzymy. Ale razem - pyszne, przypieczone, chrupiące frytki obsypane solą - pyszności! 

Światło. Ktoś może powiedzieć - ale przecież światło nie zawsze jest dobre, skoro są ludzie cierpiący czy to na światłowstręt, czy to choroby skóry które uniemożliwiają im przebywanie na słońcu. Tak. Ale wyjątek też potwierdza regułę. Światło jest dobre, do światła lgniemy, światła szukamy i zapalamy je tam, gdzie przebywamy - gdy to słoneczne zniknie z nieba. 

Ale światło może być dla niektórych niewygodne. Czemu? Bo pokazuje wszystko takim, jakim jest. Czasami w cieniu nie jesteśmy świadomi, co widzimy. Gra świateł, odpowiedni kąt padania światła - czasami można popełnić błąd, dać się zwieść. W świetle wszystko jest jasne, widoczne, ukazane - dokładnie takim, jakie jest. Co z pewnością jest nie na rękę wszystkim, którzy kręcą, kombinują, kłamią, i nie chcą, aby ta strona ich natury była eksponowana. Nawet, gdy taka - niestety - jest o nich prawda. Taka swego rodzaju schizofrenia - pociąg do tego, co złe, gdy można wykorzystać sytuację, a jednocześnie wstyd przed tymi czynami, gdyby miały być ujawnione. Ale taka już słaba ludzka natura.

Żeby móc świecić przed ludźmi - trzeba mieć czym. Czasami może się wydawać - zrobię coś po cichu, w tajemnicy, ukradkiem, nikt się nie dowie, nie wyjdzie to na jaw, a skorzystam. Niby nic - nikomu przecież tak naprawdę nie szkodzę, wykorzystuję jedynie okazję. Na szczęście jednak ludzie bardzo często potrafią dodać dwa do dwóch i ułożyć wszystko w spójną całość. Pół biedy (o ile w ogóle można tak powiedzieć), gdy coś złego robi osoba o wątpliwej reputacji, recydywista. Największe rozczarowanie - gdy okazuje się, że ktoś, kto całe życie odgrywał rolę męża stanu, sumiennego, oddanego, wierzącego i praktykującego, pomocnego - okazuje się być nagle kimś zupełnie innym, kto na boku robił wiele rzeczy, o których jakoś nie mówił równie chętnie jak o swoich sukcesach. Schizofrenia? Znowu? I światło takiej osoby gaśnie z hukiem, o ile można tak powiedzieć. Świecił - wcześniej. Ale ile warte było jego światło w świetle tego, co się okazało, co robił? (gra słów niezamierzona) 

Dzisiaj w homilii usłyszałem o zwierzętach, które bardzo często - im mniej silne, zwinne, uzbrojone - obdarzone są przez naturę barwami maskującymi, które pozwalają się im wtopić w otoczenie, aby pozostać niezauważonym, i nie wpaść w łapy drapieżnika, silniejszego od siebie. Taki choćby kameleon. I ksiądz powiedział - nie taki ma być człowiek wierzący, chrześcijanin, katolik. Nie możemy i nie mamy prawa być takimi kameleonami, czekającymi po cichu na swój koniec - oby naturalny. 

Chrześcijanin ma być przykładem, ma być tą solą, z której inni czerpią, którą podają dalej i tym samym swojemu życiu, swoim dążeniom, aspiracjom, planom i marzeniom nadają właściwy - Boży - posmak. Tym świecącym światłem. Ma być tym światłem - nie wciśniętym gdzieś w kąt pomieszczenia, schowanym za meblem (albo wręcz jak mebel, element dekoracji), ale świecącym jasno, przyciągającym, zachęcającym innych do tego, aby sami otworzyli się na światło, i dla siebie i innych stali się wzorami. 

Nie w imię własnej pychy czy jakoś koślawo pojętego interesu, PRu, dla popularności. Ale dla Boga. Żeby być autentycznymi w tym o czym mówimy, w tym jak się modlimy. Żebyśmy w tej swojej wierze nie stali się takimi kameleonami, które przemykają przez życie cichutko, żeby tylko nie zwrócić niczyjej uwagi i nie wzbudzić sprzeciwu.

2 komentarze:

  1. Ten fragment Ewngelii kojarzy mi się też mocno z pierwszymi chrześcijanami. Ich przykład był tak wyraźny, jak wyraźna była ich wiara, za którą byli gotowi oddać życie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie da się ukryć, że spowszedniało nam to nasze chrześcijaństwo. Takie się wygodne zrobiło i mdłe.

    OdpowiedzUsuń