Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

wtorek, 15 października 2013

(Nie)wdzięczność

Stało się, że Jezus zmierzając do Jerozolimy przechodził przez pogranicze Samarii i Galilei. Gdy wchodzili do pewnej wsi, wyszło naprzeciw Niego dziesięciu trędowatych. Zatrzymali się z daleka i głośno zawołali: Jezusie, Mistrzu, ulituj się nad nami. Na ich widok rzekł do nich: Idźcie, pokażcie się kapłanom. A gdy szli, zostali oczyszczeni. Wtedy jeden z nich widząc, że jest uzdrowiony, wrócił chwaląc Boga donośnym głosem, upadł na twarz do nóg Jego i dziękował Mu. A był to Samarytanin. Jezus zaś rzekł: Czy nie dziesięciu zostało oczyszczonych? Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Do niego zaś rzekł: Wstań, idź, twoja wiara cię uzdrowiła. (Łk 17,11-19)
W tej historii praktycznie każdy detal ma sens. Dzisiaj mało zrozumiałe może być to, jakim w czasach Jezusa był trąd - choroba wtedy nieuleczalna, skazująca człowieka na powolne umieranie z powodu po prostu gnicia ciała i odpadania jego członków. Mało zrozumiałe - bo w naszych czasach tę chorobę można zwalczyć, wyleczyć. Jednak w biblijnych czasach trąd oznaczał samotność i wyrzucenie poza nawias społeczeństwa, życie poza nią - z koniecznością dawania wszystkim napotkanym osobom znać dzwoneczkiem, że mają do czynienia z trędowatym. Po prostu wegetacja, oczekiwanie na śmierć. 

Postawa tych dziesięciu była z początku jak najbardziej prawidłowa - przyszli, prosili, pragnęli litości. W pewnym sensie wyzwanli wiarę w Boga - Jezusa nazwali Mistrzem. Wykazali się niesamowitą odwagą - zamiast ostrzegać o swojej obecności, wręcz szli w kierunku Jezusa, dążyli do Niego i pragnęli przyciągnąć Jego uwagę (choć "zatrzymali się z daleka"). Pan widział, że ich pragnienia są szczere - i dokonał cudu, mimo że ani słowem nie wynika, że ich dotknął, przytulił, czy choćby nałożył błoto na oczy, jak to zrobił z niewidomym. Poszli do kapłanów - tylko oni mogli stwierdzić oczyszczenie - i oczyszczenie, jak podaje ewangelista, dokonało się w drodze. Gdy doszli na miejsce byli już zdrowi. 

Tutaj zaczęły się schody. Tylko 1 potrafił Bogu za dokonany cud podziękować - a może nie tyle potrafił, co zadał sobie trud, wrócił (po złośliwości pewnie nieco, autor wskazał, że był to ten "gorszy" - nie Żyd, a Samarytanin, cudzoziemiec). Tu nie chodziło o to, żeby przyjść i dziękować Jezusowi - ale uwielbić Boga w Trójcy jedynego za cud, jaki dzięki Jego łasce zaistniał. Tylko ten Samarytanin potrafił w tej sytuacji odnaleźć się na tyle, aby wysławiać Boga. 

Taki sam problem jest z nami. Nie ma nic przesady w staropolskim przysłowiu - jak trwoga, to do Boga. Jak się pali i wali, to nagle stajemy się wierzący (inna sprawa - w kogo, co? - czy modlimy się do Boga, czy obwieszamy się symbolami wszelkich możliwych religii i staramy się, na wszelki wypadek oczywiście, obłaskawić wszelkiej maści bóstwa), i jesteśmy gotowi na wszystko, byle by stało się po naszej myśli. Wszystko zmienia się, kiedy problem się rozwiąże. Gdzie jest dziewięciu? żaden się nie znalazł, który by wrócił i oddał chwałę Bogu, tylko ten cudzoziemiec. Pewnie i te proporcje - 1/10 - będą w miarę trafione, bo mało kto potrafi podziękować. Taka nasza roszczeniowa postawa - poprosić jeszcze jakoś tak, ale już żeby dziękować? Po co? Przecież po sprawie. Sam sobie to uświadomiłem w pewnym momencie - i wydaje mi się, że taka postawa jest strasznie dwulicowa, nieuczciwa. Dlatego tym bardziej staram się dziękować, kiedy dobry Bóg udzieli jakiejś łaski - a co jak co, w ostatnim czasie nie raz się o Jego łasce bardzo mocno przekonałem. Po prostu pewna konsekwencja: proszę i modlę się przed (nie tyle targuję, obiecuję "Boże, jak Ty mi pomożesz, to ja Ci...") - ale i dziękuję mocno po, najczęściej też na Mszy Świętej. 

Bardzo mocno widać to choćby po intencjach mszalnych - ile jest za żywych? Większość za zmarłych. Zapominamy o tych, którzy wsparcia modlitewnego potrzebują za życia. Mało to jest okazji? Urodziny, imieniny, urodzenie dziecka, rocznice. Warto o tym pamiętać, i nie wahać się, aby także te intencje polecać modlitwie eucharystycznej wspólnoty Kościoła. A potem wykazać to minimum - po prostu podziękować. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz