Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 28 grudnia 2015

Moja święta rodzina i o liście słów kilka

Wczoraj właściwie w kontekście Niedzieli Świętej Rodziny chciałem napisać w sumie tylko tyle, że każda - moja, twoja - rodzina jest święta taka, jaka jest. Jezus, kiedy przyszedł na świat, uświęcił i przeniknął świętością ludzkość jako taką - i odtąd każdy jest święty i wezwany do świętości. To nie ma znaczenia, że czasami puszczają nerwy, że się kłócimy, że są ciche dni, że dziecko czasami coś zbroi - to znaczy ma, bo tego być nie powinno; ale i tak rodzina jest święta właśnie dlatego, że jest rodziną. Dlatego, że jest dana nam przez Boga - mnie, tobie, żonie, mężowi, dzieciom - właśnie po to, abyśmy w niej wzrastali, wszyscy razem, ku świętości. Oczywiście, są też ludzie wybierający inny stan - bezżeństwo, kapłaństwo, życie zakonne - i to po prostu inne drabinki, inne ścieżki do tego samego celu (nie lepsze, nie gorsze; inne). 

To dobrze, gdy i kiedy widzę, że jest wiele do przepracowania - we mnie, w moich relacjach, w moich reakcjach - bo to znaczy, że troszczę się o tę rodzinę .Tak być powinno. Nikt z nas nie jest doskonały i właśnie dlatego to jest ważne, aby nie osiadać na laurach (a to się zdarza: po ślubie, to już nie trzeba się starać...). Potem kiedyś pojawia się dziecko, jest więcej obowiązków, już nie można tylko myśleć o przyjemnościach i czasie spędzonym we dwoje. Proza życia - ale życia takiego właśnie, jakie sam przeżył Jezus. On je uświęcił właśnie dla nas. 

To dobry czas, by się pomodlić:
  • za współmałżonka, narzeczoną/narzeczonego
  • za dzieci
  • o dar rodzicielstwa.
>>>

I właściwie tu by się wpis skończył, ale... trafiłem wczoraj na FB na wpis Szymona Hołowni odnośnie listu Episkopatu na wczorajszą niedzielę. Po raz pierwszy chyba podjąłem z Szymonem - z którego poglądami się zgadzam i którego bardzo szanuję za to, i jak robi - polemikę, bo jego dość obszerna wypowiedź wydaje mi się dość krzywdząca. 

Sam list w całości jest tutaj

Żeby było jasne. Nie jestem fanem tej dziwnej formy komunikacji władz Kościoła w Polsce z wiernymi, jakimi są listy pasterskie. Uważam, że są generalnie rzecz biorąc zbędne, a już na pewno jako (ku uldze co bardziej leniwych duszpasterzy) przydługawy zwykle substytut homilii. Jeśli już są - ok, niech będzie informacja w ogłoszeniach, a w gablocie gdzieś tam całość albo podane, gdzie można znaleźć w necie. Wystarczyło by. 

Poza tym, tak, niewątpliwie pisane bywają pewnym dość specyficznym sposobem wyrażania się, lekko archaicznym. Ale tu trzeba oddać sprawiedliwość - mam wrażenie, że ta kwestia ewoluuje, powoli oczywiście, ale w dobrym kierunku. 

Innymi słowy, dla zwykłego szarego katolika, który pewnie niezbyt chętnie, a w ogóle to dość rzadko zaszczyca Pana Boga swoją obecnością i narzuca mu się bytnością w kościele, list pasterski i samo hasło, że takowy zostanie odczytany, stanowi w podświadomości najczęściej lampkę pt. "o, teraz można w pełni zasłużenie przespać całość/oddać się rozmyślaniu o rzeczach ciekawszych". I tak też czynią, co widać po wyrazie twarzy zgromadzonych. W pewnym sensie, jak wskazałem, trudno się dziwić, jako że listy te bywały poświęcane sprawom zupełnie niezwiązanym z liturgią (nie miałbym nic przeciwko takim, które op prostu wyjaśniały by jakieś kwestie związane z tym, co mówi Słowo Boże), nie mówiąc już o tym, że swego czasu mantrowane było w każdym z nich - bez względu na okoliczność powstania - np. o gender, odmienianym przez wszystkie przypadki, co mogło prowadzić  do wniosku, iż jest to chyba jedyny problem Kościoła w Polsce (a nie jest). 

Pomijam też kwestię, pomysł żeby na łącznie 3 dni świąt (w sensie 25-27 grudnia - w tym roku po I i II dniu doszła niedziela) fundować ludziom 2 listy, przedwczoraj KULowy a dzisiaj ten powyżej, to spora przesada. Ludzie idą (o ile już pójdą - jak napisałem, dla wielu to pewnie, poza Wielkanocą, jedyna okazja, żeby zajrzeć do kościoła) posłuchać w kościele o Bogu, a nie najmądrzejszych nawet listów. I kiedy przyjdą, a usłyszą taki właśnie list, przyjdą znowu? Nie zakładałbym się. 

Ale moim zdaniem ten list jest sensowny i konkretny. W przeciwieństwie do bardzo wielu innych, jakie wysłuchiwałem czy też czasami przeczytałem (najczęściej "odpadając" po drodze z powodu poziomu absurdów w nich wskazanych lub oderwania od rzeczywistości). Dla mnie, idea jego powstania jest dość prosta - jest w pewnym sensie podsumowaniem jesiennego Synodu Biskupów poświęconego rodzinie w świecie współczesnym. Świetnie, że jest jeden, a nie wyprodukowano jeden na szybcika po synodzie, a drugi o czymś tam na Niedzielę Świętej Rodziny.

Zarzut Szymona Hołowni to głównie kwestia tego, że w jego ocenie mało tchnie nadzieją: "potrzebują pewnie najbardziej siły i nadziei, by wytrywać i by zobaczyć w kolorze coś, co może zdążyło już zszarzeć, dziś usłyszeli z ambony parę zdań o tym, że "trzeba nam radosnych i świętych małżeństw" oraz litanię przestróg przed genderem, aborcją i uporczywym trwaniem w grzesznych związkach (to do rozwodników)". To znaczy, czego brakuje? 

List jest zwięzły - i dobrze, dzięki temu da się go wysłuchać w kościele (a w końcu w celu takiego właśnie przekazania powstał). Wychodzi od pragnienia szczęścia w rodzinie i stawia diagnozę, że ludzie uciekają od odpowiedzialności, stąd wolne związki i ciągłe życie na próbę (upraszczam i skracam celowo - taki jest sens) - a więc trafnie, co wie każdy, i widzi raczej też w swoim otoczeniu (u mnie na szczęście nie u wszystkich). Znowu słuszna uwaga, że rodzina nie przetrwa, jeśli jej członkowie nie chcą mieć i znajdować czas dla bycia razem - problem bardzo ważny i ćwiczony chyba przez każdego w praktyce: jak się nie postarasz, to się rozwali, czy to związek, czy rodzina. Siłą rozpędu to nie działa. Biskupi wspominają o ciężarach życia w rodzinie - sam o nich napisałem wyżej - i znowu trafnie, podkreślając, że "małżeństwo nie jest rzeczywistością smutku i niesienia ciężarów ponad siły, nie jest problemem, ale jest szansą dla każdego z członków rodziny na pełny rozwój". To jest ten brak nadziei? Ciekawy fragment o tym, żeby spróbować stworzyć wspólnoty właśnie dla osób żyjących w rodzinach, w których mogłyby się one rozwijać i wzrastać duchowo. 

Bardzo piękne słowa o modlitwie: "Naszą modlitwą powinniśmy ogarnąć te kobiety, które z różnych względów zdecydowały się na zabicie swojego nienarodzonego dziecka. Prośmy także o miłosierdzie dla mężczyzn, którzy nie potrafili wziąć odpowiedzialności za nowe życie i zachęcali do aborcji dziecka lub ją finansowali. Jesteśmy zaproszeni przez papieża Franciszka, aby – nie wpadając w pokusę łatwego osądzania i potępiania – nieść wszystkim posługę miłosierdzia". Nie osądzanie, ale modlitwa za tych ludzi w ich dramatach. Potem przypomnienie konkluzji sedna sporu synodalnego - a więc tego, że Komunia nie może być udzielana rozwodnikom i osobom żyjącym w nowych związkach, jeżeli nie otrzymały stwierdzenia nieważności małżeństwa i nie zawarły sakramentalnego związku małżeńskiego. Że tak powiem, nic nowego - i uderzanie w to było by dość dziwne; a równocześnie wskazanie tego jasno jest potrzebne - co istotne, ze wskazaniem, że wcale nie zawsze chodzi o to, aby taki nowy związek się rozpadł i Kościołowi zależy tylko na tym (bo wcale nie, wtedy, kiedy są dzieci), z przytoczeniem okoliczności, w których dopuszczenie do Komunii jest możliwe (wstrzemięźliwość seksualna). Z bardzo ważnym zaakcentowaniem: "Zachęcamy ich do uczestniczenia we Mszy Świętej, rozważania Słowa Bożego, wytrwania na modlitwie, włączania się w dzieła miłosierdzia i w pracę na rzecz wspólnot parafialnych. Nikogo nie potępiamy, a jako ludzie wierzący chcemy prowadzić do spotkania z przebaczającym Chrystusem". Bez potępiania, ale pewne rzeczy nazwać trzeba po imieniu. 

Co ciekawe, i co przewinęło się też w komentarzach pod tym wpisem, niektórzy rozwiedzeni sami wprost wskazali, że nie chodzi im o dopuszczenie bez żadnych warunków do Komunii Świętej, bo zdają sobie oni sprawę ze swojej sytuacji. To bardzo dojrzałe i wymowne. 

Oczywiście, pojawiły się komentarze w stylu, że to wykluczające, poniżające itp. Ale w którym miejscu? Tam nie ma ani słowa o ocenie człowieka, a jedynie pewne przytoczone sytuacje i to, jak Kościół się do nich odnosi: co można, a czego nie. Pewnie osoby takie oczekiwały by listu o treści w skrócie: "a niech tam sobie każdy przystępuje do Komunii Świętej, kto chce" - cóż, pobożne (a raczej nie) życzenie. Tu nie chodzi o poklepywanie po ramieniu i głaskanie tylko po głowie. Zasygnalizowane zostały problemy - i to jest słuszne, bo trudno kazuistycznie opisywać każdy przypadek, i dlatego skupiono się na kwestiach najważniejszych; w mojej ocenie, całkiem spójnie (i słówko "gender" pojawia się tylko raz!).  Nie ma nic o wykluczaniu - a wręcz odwrotnie, wskazane jest, że takie osoby nie powinny czuć się wykluczone i jak najbardziej jest dla nich miejsce w Kościele. 

To jest list w mojej ocenie do rodzin - i jako taki spełnia on swoją rolę; do mnie - jako męża, ojca - trafił. Ale jeśli patrzeć na niego jako zachętę dla tych, którzy by mieli zakładać rodzinę - hmm, w tym zakresie chyba nie stanowi zbyt dobrej reklamy, co w dużej mierze wynika ze wskazywanego sposobu wypowiadania się przez biskupów i formy listów, dość specyficznej i mało zrozumiałej dla laika w tych sprawach nomenklaturze. Czemu nie poproszono o jego napisanie jakiegoś doświadczonego duszpasterza małżeństw i rodzin? To pytanie do biskupów. 

Przy okazji, pojawił się dość ciekawy komentarz o tym, że biskupi znowu kierują list nie do tych, co trzeba: czyta się go w kościele z założenia dla ludzi, którzy chociaż starają się żyć zgodnie z pewnymi normami i przykazaniami (skoro przychodzą do kościoła), a nie do tych, których w tym kościele nie ma, i dla których mógłby być on ciekawy. Choć, z drugiej strony, jak napisałem wyżej, na święta do kościołów trafia dużo więcej ludzi niż poza świętami - może to celowo miało tak być?  Tylko wtedy forma mogła by być bardziej zachęcająca. Takie moje gdybanie.  

Natomiast co do wniosków Szymona - pełna zgoda. Mniej listów pasterskich, autorstwa bliżej nie wiadomo czyjego, pod którymi podpisują się biskupi, a więcej ich własnych (każdego z nich) słów kierowanych do ludzi. Tak po prostu, z ambony; nie o polityce, gender i innych zagrożeniach - ale o tym, że Bóg jest Ojcem Miłosierdzia. Choćby w tym roku jubileuszowym.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz