Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

wtorek, 4 sierpnia 2015

Napchać się, nachapać, nażreć


To jest dobry czas. Bo z jednej strony już w pracy, z drugiej jakby na wolniejszych obrotach, spokojnie, wszędzie wakacyjny klimat, za oknem wręcz upalnie od niedawna, pełno turystów (to akurat mniej fajne - tłumy dzikie na Wybrzeżu...). 

Szukam sobie powoli tej pracy, idzie średnio albo wcale. Postanowiłem starać się nadal, swoją drogą, ale równocześnie więcej się w tej intencji modlić. I o tą modlitwę też proszę. 

W niedzielę był ciekawy fragment Ewangelii: 
A kiedy ludzie z tłumu zauważyli, że nie ma tam Jezusa, a także Jego uczniów, wsiedli do łodzi, przybyli do Kafarnaum i tam szukali Jezusa. Gdy zaś odnaleźli Go na przeciwległym brzegu, rzekli do Niego: Rabbi, kiedy tu przybyłeś? W odpowiedzi rzekł im Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Szukacie Mnie nie dlatego, żeście widzieli znaki, ale dlatego, żeście jedli chleb do sytości. Troszczcie się nie o ten pokarm, który ginie, ale o ten, który trwa na wieki, a który da wam Syn Człowieczy; Jego to bowiem pieczęcią swą naznaczył Bóg Ojciec. Oni zaś rzekli do Niego: Cóż mamy czynić, abyśmy wykonywali dzieła Boże? Jezus odpowiadając rzekł do nich: Na tym polega dzieło /zamierzone przez/ Boga, abyście uwierzyli w Tego, którego On posłał. Rzekli do Niego: Jakiego więc dokonasz znaku, abyśmy go widzieli i Tobie uwierzyli? Cóż zdziałasz? Ojcowie nasi jedli mannę na pustyni, jak napisano: Dał im do jedzenia chleb z nieba. Rzekł do nich Jezus: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Rzekli więc do Niego: Panie, dawaj nam zawsze tego chleba! Odpowiedział im Jezus: Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie. (J 6,24-35)
Czyli tradycyjnie - potrzebujemy jednego, a szukamy i domagamy się czego innego. I oczywiście, wiemy lepiej od Boga, więc mamy do Niego pretensje. To tak samo jak z tą moją pracą - mógłbym w sumie usiąść i złorzeczyć, czemu drugiego dnia po ślubowaniu nie spadła mi z nieba lukratywna oferta z jakiejś mega znanej kancelarii. Izraelici, Narów Wybrany, podobnie (Wj 16,2-4.12-15) - tylko u nich chodziło o kwestię bardziej prozaiczną i podstawową: o pokarm. Przy okazji - wędrowali 40 lat, a wszystko na to wskazuje, że chodzili w kółko - dlaczego? Bo wystawiali Boga na próbę.

Oczywiście, każdy ma prawo do zaspokojenia podstawowych potrzeb - jedzenie, ubranie, dach nad głową. I chyba nikt z czytających te słowa problemu z tym nie ma? My mamy problem z czym innym - apetyt rośnie w miarę jedzenia. Po co cieszyć się z tego, co się ma, skoro można chcieć mieć więcej? No można. Jesteśmy wstrętnymi materialistami, a przynajmniej w większości. Nie potrafimy szanować tego, co daje Bóg - podczas gdy obok jest bardzo wielu, którzy mają dużo mniej. Cieszymy się z byle czego i nie potrafimy dostrzegać tego, co najistotniejsze. Większość sukcesów - jak to, mój własny, tymi ręcami wypracowany. A porażka? Eh, Boże, wszystko przez Ciebie, czemu mnie tak każesz. 

Nie umiemy przyjąć, brakuje nam pokory aby zrozumieć, że On widzi więcej, że w Nim jest dobro i to wszystko, co nas spotyka, ma sens - tylko czasem go nie widać, tylko czasem po drodze jest trudno. Nie umiemy prosić o to, co naprawdę nam potrzebne i konieczne, bo często zresztą sami tego nie rozumiemy i tej potrzeby nie widzimy. I wreszcie, nie umiemy Jemu zaufać, że On nam to da. Napchać się, nachapać, nażreć, i wtedy gra. Tak? Ale chyba w innym kościele. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz