Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

niedziela, 13 stycznia 2013

Mędrcom dziwacznie objawiony

Gdy Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon. Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok: A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela. Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon. Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny. (Mt 2, 1-12)
Spóźniony, jak zwykle, bo o tydzień - to o Objawieniu Pańskim.

W tym tekście bardzo łatwo pominąć to, co najważniejsze, skupiając się na typowo historycznych rozważaniach. Magowie? Królowie? Czarodzieje? Co to za gwiazda? Kometa Halleya? Supernowa? Sprawy teoretycznie dzisiaj możliwe - z punktu widzenia astronomii - do wyjaśnienia z bardzo dużym prawdopodobieństwem (ze 2 tygodnie temu w GN był m.in. świetny wywiad z jezuitą, który przez lata był szefem watykańskiego obserwatorium astronomicznego w Castel Gandolfo). Wiemy, że datowanie jest błędne - i że Jezus urodził się... na kilka lat przez narodzeniem Chrystusa, jak to dzisiaj mówimy. Detal. A to, co widzieli mędrcy (to określenie najbardziej mi odpowiada) na niebie? Bez znaczenia - jedno jest pewne: po ludzku było to zjawisko, jakiego ówcześni wcześniej nie doświadczyli, zwracające uwagę, wyjątkowe. Zwiastujące coś niesamowitego - radość wielką?

Nie ma też znaczenia, co oni przynieśli Jezusowi. Wędrowali, zabierając z rodzinnych stron - jak podaje tradycja - kadzidło, mirrę i złoto. Dzisiaj można by powiedzieć - to, co najcenniejsze. Wiarę? To chyba za daleko, jej jeszcze wtedy nie było - wiedzieli, że nadchodzi Wielki Król, ale czy już wierzyli? Na pewno nadzieję, która uskrzydla i pozwala pokonać to, co wydaje się mnie w danej chwili przerastać. Na pewno miłość, która uzdalnia człowieka do rzeczy niesamowitych, wypełnia pustkę i łączy. A ten trzeci? Hmm, może pokój? Ten, którego tak bardzo dzisiaj - w naszych sercach, podzielonych kłótniami, ale także po prostu na świecie, choćby na Bliskim Wschodzie, tak straszliwie brakuje w niewyobrażalnych dotąd rozmiarach? Nieśli to, co było dla nich najważniejsze, czym najbardziej chcieli uhonorować Nowonarodzonego. To wyzwanie dla nas - co my Mu ofiarowaliśmy? Nowe drzewko, obwieszone błyskotkami, lametami i toną lampek, plus jakieś gadżety w oknach i przegiętą dekorację świetlną na balkonie czy w ogrodzie (bo sąsiad przecież nie może mieć lepszej...)? Pamiętaliśmy o opłatku w ogóle? Przeczytaliśmy Pismo Święte? Życzyliśmy sobie - w ogóle czy szczerze - czegokolwiek poza tym, co tak paskudnie materialne? Wykorzystaliśmy te kilka wolnych dni na cokolwiek poza maraton telewizyjny i obżarstwo, poszliśmy w ogóle do kościoła? Wielkość mędrców polegała na tym, że poznali w Jezusie Boga - skoro, jak wskazuje pismo, otrzymali Boże polecenie i usłuchali go, aby nie wracać do Heroda i nie ułatwiać mu eksterminacji konkurenta. Uznali, że oto powitali na świecie po prostu Pana. 

Prawda o betlejemskim przełomie przytłacza dzisiaj niesamowicie, wręcz w ogóle nie pasuje do obecnego postrzegania świata. Król królów i Pan panów - w żłóbku, biednie, byle jak? Co to w ogóle miałby być za król - bo chyba nie ludzi sukcesu, takich jak ja... Niektórym się to w głowie nie mieści. Niektórzy, w myśl jakiejś chorej poprawności, gotowi są - jak Herod - zrobić wszystko, żeby - paradoksalnie - świętując, nie wymawiać w ogóle i unikać wizerunku Tego, którego świętują (wystarczy posłuchać o sytuacji bodajże z Brukseli). I odwrotnie - są tacy, którzy w świętowaniu Narodzenia zapominają, że to dopiero początek drogi, do gorzkiej prawdy krzyża i zbawczego poranka pustego grobu - bez których świętowanie betlejemskiej nocy nie miało by żadnego sensu. 

A Jezus? On po prostu jest. Przyszedł i czeka, czasami z trochę przesadzonym tandetnie uśmiechem i ekstatycznymi oczkami wzniesionymi w niebo (nic nie poradzę, niektóre jezuski w żłóbkach są straszne...). Właśnie, po prostu jest. I w tym swoim byciu pragnie stać się częścią twojego życia, twojego bycia - dać się poznać tobie - żeby to bożonarodzeniowe świętowanie nie było jakimś dziwacznym oddawaniem hołdu nie wiadomo w sumie komu i po co - ale autentycznym świętowaniem z Bogiem i przyjacielem zarazem. Stąd ta pełna nazwa - Objawienie Pańskie - co mało kto kojarzy z potocznym Trzech Króli. Bóg się objawia, przychodzi, zaprasza do siebie - co dalej? Twój ruch. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz