Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 16 listopada 2011

Pozwól się Bogu odnaleźć i zbawić

Jezus wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A był tam pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie. Na to Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. (Łk 19,1-10)
Ten ewangeliczny obrazek to wielka nadzieja dla wszystkich ludzi, którzy ciągle się wahają, którzy boją się podjąć trudną, ale ważną decyzję o nawróceniu. Dla tych, którzy z uporządkowaniem (albo w ogóle nawiązaniem) swoich relacji z Bogiem czekają.

Ktoś mógłby powiedzieć - Zacheusz był ciekawski. Może. Nic dziwnego - na pewno słyszał o tym cudotwórcy, uzdrowicielu i nauczycielu tłumów. Nie był głupi, więc zauważył od razu, że różnił się bardzo od faryzeuszy i uczonych w Piśmie - nie był pyszny, nie oczekiwał zapłaty, poklasku i szacunku. Obchodził kraj, nauczając o dziwnym, ale jakże pociągającym Bogu miłości, Bogu - Ojcu miłosierdzia, leczył chorych, zdarzyło mu się nawet wskrzeszać, odpuszczał grzechy. Przyciągał tym ludzi, bo widać było, że robi to z miłości do nich, a nie dla własnej korzyści. Trudno to było opisać, ale w głębi serca czuł, że jeśli Bóg ma na ziemi swojego wysłannika, to właśnie Tego człowieka. 

Zabawnie musiało wyglądać, jak znany i szanowany szef celnik wdrapuje się na drzewo, i wypatruje Jezusa. Nie wiedział, że Jezus już wtedy znał go, rozumiał jego potrzeby i pragnienia. Co więcej, zamierzał wyjść im naprzeciw. Stąd takie a nie inne słowa. Chciał zamieszkać na czas pobytu w Jerychu właśnie u Zacheusza. Wielka nobilitacja - a w praktyce, krok, którego brakowało, aby z sumy ciekawości Zacheusza i tego właśnie kroku doszło do efektu końcowego - nawrócenia Zacheusza. Dlatego nie straszna mu była tak konkretna i przeliczalna na niemałe pieniądze deklaracja - pół majątku dla biednych i czterokrotne wynagradzanie każdemu skrzywdzonemu. Fakt, miał środki, ale wielu je miało (vide - bogacz i Łazarz choćby) i wcale nie starali się nimi wspomagać potrzebujących, wręcz przeciwnie. Nawrócony grzesznik, człowiek któremu przebaczono, nie miał tego problemu. Dla niego wszystko było jasne. Jeśli iść za Jezusem - to dosłownie, nie tylko wybierając to, co w danej sytuacji po mojej myśli, wygodne. 

I najważniejsze w tym tekście - ostatnie zdanie. Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło. Bo nie przyszedł do wszystkich "sprawiedliwych". Cudzysłów celowo - sprawiedliwych w ich własnym mniemaniu. Grzech dotyka nas wszystkich, i do nas wszystkich przyszedł i przychodzi Jezus. Tylko że tę grzeszność najpierw trzeba przyjąć, zrozumieć ją i pogodzić się z nią (w tym sensie, że nie negować jej). Pozwolić się Bogu odnaleźć i zbawić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz