Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 31 października 2011

Radosne świętowanie

(refleksja nagrana na komórce, gdy wychodziłem kilka dni temu z cmentarza)
Najlepszym punktem wyjścia, początkiem świętowania dnia jutrzejszego - uroczystości Wszystkich Świętych - jest uświadomienie sobie, kogo świętujemy, kogo wspominamy. 

Nie zmarłych. Żadne święto zmarłych! 1 listopada wspomina się i świętuje (masło maślane) wszystkich świętych. Czyli tych, którzy we współpracy z Bogiem przeżyli swoje życie. Tych, których życie po ludzku się skończyło, a jednak, które ma swój ciąg dalszy. Swoją lepszą część, która trwa nadal. I nigdy się nie skończy. Jak takie punkty na osi czasu, dążącej ku nieskończoności. Mają swój punkt powstania, moment narodzin, ale się nie kończą. 

Życie trwa dalej. Zmienia się, ale się nie kończy, jak mówi jedna z prefacji na msze za zmarłych. Nie wiemy, jak to jest, nie wiemy, jak to wygląda. I pewnie się dowiemy. Kościół pozostawia to jako tajemnicę. Tajemnicę świętych obcowania. Świętych, którzy duchowo są tutaj z nami, ale tak naprawdę są już tam, z Bogiem. Zakorzenieni w Bogu w taki sposób, że nic nie jest już w stanie ich od Niego rozdzielić. Nie tak jak my, którzy mamy swoje problemy, grzechy, brudy, upadki - ale w Bogu tak naprawdę, na maxa, do końca. 

I choć ten dzień dla wielu, siłą rzeczy, jest trudny, bo wspominamy - niektórzy pradziadków, niektórzy dziadków, ale wielu z nas też rodziców, rodzeństwo, ciotki, wujów, niektórzy przeżywają dramat tego, że kiedyś pochowali i w tych dniach stają nad grobem czy to współmałżonka, czy nawet dziecka. Ale to jest piękny czas. Bo głęboko wierzymy, że nie tyle pamiętamy o nich jako tych, którzy wiernie żyli i zmarli - ale jako tych cichych i często anonimowych świętych z naszych podwórek, z naszych rodzin i środowisk. Anonimowych świętych, ale przez to w żaden sposób mniej świętych. Świętych - więc dlatego wspominamy ich już jutro. Sam nie wiem, dlaczego, ale ja zawsze, kiedy wchodzę na cmentarz, nie czuję strachu, tylko ogarnia mnie taki niesamowity spokój. Spokój, jakby ci wszyscy, których doczesne szczątki kiedyś zostały tam złożone, byli takim niemym, ale bardzo mocnym potwierdzeniem. To wszystko ma sens. To wszystko, w co wierzysz, to prawda, a my jesteśmy tego najlepszym dowodem.

Bywa, że łza się w oku zakręci, za tą czy tamtą osobą, na wspomnienie wspólnych chwil, ale to przecież normalne. Tym większe przed nami zadanie. Uwierzyć w to obcowanie świętych. Uwierzyć i świętować to, tak naprawdę. Niech tern jutrzejszy dzień, ani Dzień Zaduszny, nie będą smutnym rozpamiętywaniem tych, którzy kiedyś byli, a teraz już odeszli - ale radosnym wspomnieniem tego, co było w nich dobre, radosne i piękne, za co ich kochaliśmy, za co nam ich tak bardzo brakuje. I też takim radosnym oczekiwaniem. Na spotkanie w wieczności. My ze sobą, my między sobą, my z nimi - ale przede wszystkim: my z Bogiem. Wtedy już święci tak, jak On tego pragnie.

1 komentarz:

  1. Podpisuję się pod tym postem "oboma ręcoma".

    Dobrego świętowania dla Ciebie i rodziny, Palabro!

    OdpowiedzUsuń