Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 23 marca 2011

Pełne zanurzenie

Obiecywałem ostatnio, więc wklejam - moim skromnym zdaniem najlepsze myśli z książki Marcina Jakimowicza (z załogi GN) Pełne zanurzenie. O czym jest ta książka? O Bogu, na pewno. Ale przede wszystkim o człowieku, o którego ten Bóg walczy - a głupi człowiek się broni, ucieka czy za wszelką cenę próbuje pokazać, że da sobie radę sam (podczas gdy nie da). Bardzo prawdziwa - trudne i bolesne słowa o naszej ludzkiej małości, ale przedstawione w zestawieniu z nadzieją, która nie zna końca, przyniesioną przez Jezusa. 
Czasem trzeba czasu ciemności, by dostrzec, jak ogromnie brakuje nam światła. Sytuacje, które przeklinamy, okazują się zbawienne. Jezus odkupił nas w najbardziej przeklętej sytuacji, jaka mogła Go spotkać. Gdyby nie niewola Babilonu, Izraelici nie zatęskniliby za Bogiem.

Czy Bóg wyrwała Szadraka, Meszaka i Abed-Nego z tej przeklętej sytuacji przenosząc ich w bezpieczne miejsce lub gasząc rozpalony ogień? Nie. On do nich zstąpił. Bóg nie wyrwie cię z cierpienia. On do niego zejdzie. Będzie tam z tobą. Towarzyszyć ci będzie powiew Jego wiatru.

Modląc się do Niego, wołamy: „W pracy Tyś ochłodą, w skwarze żywą wodą, w płaczu utuleniem”. W płaczu, w skwarze, w pracy. Nie po płaczu, po skwarze. On jest „w”. Bóg zstępuje do przeklętych sytuacji naszego życia i przemienia je. 

Kto tu walczy. Ja czy Bóg? Dlaczego każda modlitwa tak wiele ostatnio mnie kosztuje? Bo biorę jej ciężar na siebie. Tymczasem Bóg zaprasza: złóż swój ciężar na Mnie. Oddaj mi swój czas. Usiądź, odetchnij, zaufaj. To nie ty jesteś zbawicielem swojej rodziny. Oddaj mi swoje problemy. Otwórz bramy! Ja wejdę.

Już dawno zrozumiałem, że to, co po ludzku rzecz biorąc jest mocne, imponujące, fascynujące, wcale nie musi być takim dla Boga – mówi Adam Szewczyk. – Im bardziej jesteśmy przekonani, że Boga w czymś nie ma, tym bardziej prawdopodobne, że On tam jest. Patrz: nędzna stajenka, krzyż hańby.

W słynnym traktacie „Noc ciemna” Jan od Krzyża pisze: „Bóg jest podobny do ognia, do którego wrzuca się drewno. Jeśli drewno było mokre, pod wpływem ognia staje się czarne, ciemne i brzydkie, oraz wydziela swąd. W miarę jednak osuszania ogień  coraz bardziej je ogarnia płomieniem i usuwa zeń wszystkie ciemne i brzydkie przypadłości, które są jego przeciwieństwem. W końcu, ogarnąwszy je od zewnątrz, rozpala je, zamienia w siebie, czyni je tak pięknym, jak on sam.

Pogarda jest początkiem klęski.

W modlitwie nie chodzi o modlitwę – przekonywał Abraham Joshua Heschel. – W modlitwie chodzi o Boga.

Nie potrafimy przyjąć bezinteresownej Bożej miłości. Kombinujemy, oczekujemy od Boga jakieś formy zemsty. Niemożliwe, by nie wracał do naszych grzechów. Mój przyjaciel jest facetem „po przejściach”. Kilka lat temu spotkał Boga i Jego uzdrawiającą miłość. Zobaczył wyraźnie, że jego grzechy zostały przebaczone. (…) Dlaczego Bóg tak często uzdrawiał trędowatych? Bo nieustannie rozdrapywali swoje rany.

Ciarki przechodzą mi po całym ciele, czuję dziwnie znajome ciepło. Nie mam wątpliwości – Bóg do mnie przemówił. Święta bezczelność. Sam Jezus mówi do setnika: Przyjdę i uzdrowię twojego sługę, a on odmawia, wzbrania się: Panie, wystarczy Twoje słowo. Ono ma moc uzdrowienia.

Nawet jeśli zamiary nieprzyjaciół są zdradliwe, Bóg posłuży się nimi, by nas oczyścić. (…) Bóg na naszej drodze zbawienia może posłużyć się nawet złem. W samym centrum ogrodu Eden umieścił drzewo, na którym siedział… wąż. Demon w sercu raju? Czy Pan Bóg się pomylił?

Spójrz w niebo, jak małe dziecko wznieś ręce do góry i krzyknij: Jezu, ufam Tobie! Przyjdzie tak samo, jak odszedł. Będzie miał wzniesione ręce. Do błogosławieństwa, nie do uderzania. Wzniósł je już raz na krzyżu, gdy przyciągnął ziemię do nieba. Teraz każdy, kto wznosi ręce, naśladuje ten najważniejszy gest świata. Błogosławieństwo. 

Biegamy, szukamy, napinamy mięśnie, pożeramy duchowe książki. A skarb jest na naszym polu. Zakopany pod grubą warstwą brudnej ziemi. Niektórzy z nas, przeorani cierpieniem, już rozpoznają pod bruzdami jego kształty.

Błogosławiona samotność pozwalająca zbliżyć się do Boga. Słowo określające Stwórcę jako Jednego (Ehad) można przetłumaczyć też jako „Sam”, „Samotny”. To Bóg, który opuszczony krzyczy na krzyżu: „Pragnę”; Stwórca, który staje na rozstajach dróg i bezradnie woła: Tutaj jestem, Izraelu, tutaj jestem.

Żyjemy w kulcie produktywności. Chcemy być Wincentymi Pstrowskimi Kościoła. A może spróbujmy potracić dla Boga czas? Poświęcać go – konsekrować.

Wieczność czeka. Tuż za progiem. Czekamy na nią, jak na coś bardzo, bardzo odległego. Zrywamy setki kartek z kalendarza. Tymczasem św. Tereska z Lisieux woła: „Każda chwila to wieczność. Czas jest tylko złudzeniem, snem. Bóg widzi nas już w chwale i cieszy się z naszej wiecznej szczęśliwości”. Teraz jest chwila naszego zbawienia. Nie jutro, za tysiące lat. Teraz. 

Jeśli zejdziesz z Jego ścieżek, to sam odwrócisz się do Niego plecami. A odwracając się tyłem do słońca, skupisz się na swoim długim, szarym cieniu. Pan nigdy nie przestanie być Bogiem, ale może przestać być „Bogiem dla ciebie”. Jeśli przegra konkurencję z telewizją, pracą, rozrywkami. Nawet oderwana od Niego pobożność i religijność może odsunąć Go w cień.

To nie był rachunek sumienia, ale rozpędzający się ciąg samooskarżania się. Siedziałem wypełniony goryczą, zamknięty w sobie, rozżalony, zły. I w tym wszystkim kompletny brak akceptacji swojego życia. Pułapka, na którą wpadam nieustannie. I wtedy przyszło delikatne światło. Poczułem, że Maryja szepcze mi do ucha: te oskarżenia nie pochodzą ode mnie. Nie katuj się nimi. Wejdź w modlitwę. 

Chrześcijanin to człowiek, który stoi w wyłomie muru. Jedną nogą w świętym mieście Jeruzalem, drugą na zewnątrz, w zanurzonym w grzechu świecie. Jedna decyzja, jeden mały kroczek. Albo się modlę, albo się podlę. 

Albo męka Jezusa jest prawdą o mnie o mogę to udowodnić, albo niewiele mam wspólnego z tym przedsiębiorstwem z krzyżem na dachu. I chodzę na Msze jak do sklepu. Wypełniam obowiązki jak w urzędzie. Jestem lojalny. 

Krzyż jest prawdą o mnie, o moich grzechach. Skoro Bóg wybaczył mi zdradę, to jak mógłbym milczeć?

Bez dotknięcia Ducha i zanurzenia w wody chrztu, Biblia jest dla nas „Mitologią” Parandowskiego. Czytamy, ale nie rozumiemy. Cóż z tego, że widzimy przed sobą drogę, skro jest Ona pusta? Nie widzimy na niej Jezusa, błądzimy w niezrozumiałych biblijnych cytatach, korytarzach ksiąg i proroctw. Nie widzimy Tego, który sam o sobie powiedział: „Jestem drogą”.

Rozumiem, Jezus dotknął i uzdrowił, ale dlaczego kazał wziąć ze sobą łoże? Czy wszyscy wokół muszą znać moją grzeszną, chorobliwą przeszłość? Po co? Na świadectwo. Ks. Jerzy Szymik opowiadał: Przypominam sobie jedną z ważniejszych spowiedzi mojego życia. Miała miejsce w kaplicy KULowskiego konwiktu. Spowiednik mówi: Pan Bóg ci przebaczył, zostaw już to wszystko. Nie zostawiaj tego tylko pod jednym względem: zapamiętaj doskonale te doświadczenia, ponieważ już za chwilę przyjdą do ciebie ludzie z tym samym typem trudnego doświadczenia. Być może Pan Bóg przeprowadził cię przez nie po to, byś mógł służyć wiedzą innym. Weź łoże. Na świadectwo, że Bóg uzdrawia.

Zmartwychwstały pan młody nie wypomina zbrodniarzom dramatu, lecz ponownie… zaprasza ich na wesele. Jaka jest Jego wizja nieba? „Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał”. Pokora Boga zapiera dech w piersiach. Czy przy takim Panu Młodym można nie świętować?

Pan działa „pięć pod dwunastej”. Gdy już zawiodą absolutnie wszystkie ludzkie powiązania, znajomości. Wiele razy doświadczyłem tego na własnej skórze. Działał, gdy już zniechęcony machnąłem ręką. Wtedy wiedziałem, że to Jego ręka. Nie mogłem niczego przypisać sobie.

Ile razy już upadałem przez ten sam grzech? Ile razy znów dałem się nabrać? Chorowałem na „swoją chorobę”. Historia uczy nas tego, że niczego nas nie nauczyła – kręcą głową sceptycy. Mają sporo racji.

Brać węże do ręki to łapać szatana na gorącym uczynku. Laska, którą Mojżesz dokonał cudów, zamieniła się w węża. Pan rozkazał: chwyć go! I jadowity gad powtórnie stał się punktem oparcia. Ileż to osób wyprowadza innych z grzechów, w których wcześniej sami tonęli! Bernard Natanson, zanim stał się obrońcą życia, zabił tysiące nienarodzonych. Złap węża. Uderzysz nim w skałę. Wytryśnie woda. 

Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. 

„Kiedyś to było dobrze. Jezus przechodził, uzdrawiał” – marudzimy. Jezus nie wszedł do domu urzędnika. Uzdrowił jego syna „na odległość”, dotknął go słowem. Dlaczego narzekasz? Przecież słyszałeś w niedzielę Ewangelię. Uwierzyłeś Bogu na słowo? Wracaj, syn twój żyje. 

Skandal. Bóg schodzi z tronu, by na kolanach umyć stopy tym, którzy za kilkanaście godzin uciekną, zaprą się Go, stchórzą. Aniołowie zasłaniali skrzydłami swe oczy przed Jego pokorą. Bo On nieustannie chce im służyć.

Co zrobił Jezus cudownie rozmnażając chleb? Wzniósł oczy do nieba i zaczął błogosławić. Co u ciebie? Stara bieda. Wciąż źle ci się wiedzie? Ciągle spuszczasz wzrok na ziemię i przeklinasz?

„Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Piotr, który złożył takie wyznanie, niedługo potem krzyknął: nie znam tego człowieka. To ciekawe. Nie widział już wtedy w Jezusie „Mesjasza, Syna Bożego”, ale nawet zwykłego człowieka. Upadł bardzo nisko. Ale jest skałą. Pan buduje świątynię, zbierając odrzucone kamienie. 

Przynosili chorych pod sam koniec dnia, gdy było ciemno. Gdy lekarze bezradnie rozkładali ręce. „Pięć po dwunastej”, gdy człowiek nie potrafił już niczego zmienić. Zaszło słońce, pojawił się Bóg. Wielu moich znajomych sporo straciło: zdrowie, rodzinę, pieniądze. Znaleźli Boga. Za nic nie oddadzą tej perły. Pan położył na ich głowach rękę i uzdrowił ich. Późnym wieczorem.

Wolałbym sam umrzeć, niż widzieć śmierć syna. Domyślam się, co czuł samotny Bóg widząc agonię Golgoty i rozpiętego między niebem a ziemią niewinnego Baranka. Od dwóch tysięcy lat żyjemy w czasach ostatecznych. Bóg przyszedł na świat. Ale nie spodobał się ludziom. Zabili go, wyrzucając poza miasto. Powróci. 

Działacz katolicki – reaguję na te słowa alergicznie. Pasują do najemników, nie synów. Całe życie będę zapracowywać na Bożą miłość, żonglować zasługami, w końcu domagać się nagrody. A synowie siądą na kolanach Ojca. Początkowo nie będą mieli śmiałości, ale zaprowadzi ich tam ogromna tęsknota. Jaką świętą bezczelność miała Mała Tereska, która chciała stanąć przed Bogiem z pustymi rękami!

Łatwo jest pisać o śmierci. Trudniej umierać z dnia na dzień. Bóg daje mi niesłychaną obietnicę: otworzy mój grób i krzyknie: Wstawaj. Już teraz woła: wyjdź na zewnątrz! Ale ja bronię się: Po co? Czy wszyscy muszą widzieć, że jestem martwy? Że nie ma we mnie wiary?

Scenariusz każdego grzechu. Szept: Spróbuj, na pewno nie umrzesz! Widzę, że zakazane drzewo „jest rozkoszą dla oczu”. Zrywam owoc. Dostrzegam swoją nagość, a w tym samym czasie Bóg przechadza się po ogrodzie, w porze powiewu wiatru (Ruah). Jest pełen błogosławieństwa. Ja nie mogę złapać tego wiatru w żagle, otworzyć się na łaskę, bo ukrywam się w zaroślach i odwracam twarz. Znów dałem się nabrać.
 Zachęcam do poczytania :)

2 komentarze:

  1. Podoba mi się, dzięki za ten "ekstrakt". Ja obecnie pochłaniam J. Ratzingera.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Pociągający jest już sam tytuł. :)

    OdpowiedzUsuń