Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

środa, 4 sierpnia 2010

Z uporem maniaka i rzucania krzyżem cd.

Jezus podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: Odpraw ją, bo krzyczy za nami! Lecz On odpowiedział: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela. A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: Panie, dopomóż mi! On jednak odparł: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom. A ona odrzekła: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów. Wtedy Jezus jej odpowiedział: O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz! Od tej chwili jej córka została uzdrowiona. (Mt 15,21-28)
Jezus uzdrawia kobietę - nie inaczej, ale z powodu jej uporu. Tak, nie odpuściła. Nie chciała ich zostawić w spokoju, wytrwale szukała odpowiedzi, łaski dla swojego dziecka. Do tego stopnia, że - jako kobieta, pewnie prosta (ale w ogóle - kobieta, w tamtych czasach) zdobyła się na odwagę, aby odpowiedzieć bardzo pewnie Jemu, nauczycielowi, uzdrowicielowi. 

Niektórym wydaje się, że Bogu nie wypada mówić, prosić, zawracać głowę pewnymi sprawami, błahostkami. Przecież tyle tych ludzi ma na świecie, każdy coś od Niego chce, to co ja Mu tam będę... Ale to nie tak. On szuka pogubionych owiec. A do tych chyba najłatwiej dotrzeć właśnie, gdy będą pytały. Jak się człowiek buntuje, to i nawet krzyczeć na Bogach - dosłownie, albo w sercu - zacznie, pytać, żądać odpowiedzi. I wiesz co? To też jest droga. To też jest sposób. Szukanie wyjaśnienia, dociekanie, próba zrozumienia. Bóg tego nie lekceważy. Tak jak dzisiaj nie zlekceważył kobiety, która nie chciała dać się zbyć. 

Czy to jest jakaś pochwała robienia rzeczy na odczepne, żeby mieć święty spokój przysłowiowy? Nie. Ale dowód na to, że Bóg nigdy nie pozostaje głuchy na prośby, o ile człowiek w ich kierowaniu wykazuje się wytrwałością. Niektórzy powiedzą - akurat, tyle się modliłem o coś, i nic. Nic? A może była odpowiedź, tylko nie taka, jakiej byś chciał, jaką sobie wyobrażałeś - więc żeś się obraził? Może, z innej strony, domyślałeś się - taka będzie odpowiedź - ale jakby u Boga szukałeś zanegowania tego, że jednak może być inaczej, i zawiodłeś się, że On tylko potwierdził... Gdzie jednak w tym Jego wina? 

Można być człowiekiem wielkiej wiary - i nie zdawać sobie z tego sprawy. Tak jak ta kobieta - pewnie się zdziwiła, na chłodno analizując, już po uzdrowieniu dziecka, te słowa do niej skierowane przez Jezusa. Ale można też być pewnym siebie i zapatrzonym w lustro małym biednym łajdakiem - któremu wydaje się, że osiąga Himalaje w kroczeniu drogą Boga. Oj, można się zdziwić... Grunt, aby się nie poddawać, nie słuchać wszystkich tych lekceważących docinek czy rad - po co, daj spokój, nie warto, nic nie zdziałasz. Jak odpuścisz - nawet na pewno, samo się nie zrobi. Ale kiedy nie odpuścisz, będziesz pukać do skutku, zadawać pytania i dociekać - wiele możesz zdziałać. I to nie tylko w odniesieniu do relacji z Bogiem - ale w życiu też. Zresztą, za czas niezbyt długi sam będę miał co najmniej 3 płaszczyzny przekonania się, że tak jest (obym przygotował się wystarczająco, aby dać radę).

>>>

No i stało się. A inaczej - postawili na swoim. Krzyż został - bo co, przepraszam, księża i harcerze mieli się bić o niego z dość sporym tłumem ludzi (mylnie - acz święcie) przekonanych, że bronią wolności, polskości, katolicyzmu i Bóg wie czego jeszcze? 

Krzyż został tam, na Placu Zwycięstwa, sprofanowany - i taka jest prawda, bez względu na to, jak bardzo owijać to w przysłowiową bawełnę pewne osoby czy niektóre media chcą. To boli najbardziej - poza tym, że ci, którzy się czynu tego dopuścili w ogóle tego nie rozumieją... 

Nie ma co przelewać z pustego w próżne. Zacytuję kilka wypowiedzi osób pewnie sporo mądrzejszych ode mnie, z którymi się utożsamiam. Pogrubienia własne.
Ci rozhisteryzowani fanatycy odgrywający spektakl nienawiści w imię obrony krzyża - to moi "bracia i siostry"? Oni są tam gdzie ja? Czy oni jeszcze pamietają że na krzyżu umarł Jezus? I że krzyż jest symbolem miłości , pokory, uniżenia, oddania ? Myślę, że nikt w ostatnich czasach bardziej nie sprofanował tego znaku jak dzisiejsi "obrońcy" i ich poplecznicy. Nie wiem ile osób po dzisiejszych wydarzenia odejdzie od Kościoła. Myślę , że będzie ich trochę. To jest antyewangalizacja w czystym wydaniu.
(Dudi na swoim drugim mniej prywatnym blogu, a bardziej poświęconym sprawom bieżącym kraju i nie tylko)

W tłumie pod Pałacem Prezydenckim, w którym stałem, by na własne uszy usłyszeć ten kawałek Polski, padały słowa najróżniejsze. Ludzie folgowali sobie, mamy przecież wolność. Jedno słowo jednak opisuje dobrze sytuację: ”Hańba”. Rzeczywiście.
Można pocieszać się, że krzyż milion razy znaczył coś wręcz przeciwnego niż zamiar Tego, który na nim poniósł śmierć. Różnych Krzyżaków nie brakowało nie tylko na Pomorzu pod koniec średniowiecza.
Mamy jednak - zdawałoby się - inne czasy. Wydawałoby się: no właśnie.
Mnie się też wydawało wczoraj rano, że ludzie pokrzyczą, poobrażają prezydenta elekta wolnej Polski, jak żadnego dotąd - i ustąpią delegacji z księżmi na czele.
Czy ustąpiliby, gdyby przemówił do nich arcybiskup metropolita warszawski? Nie wiem, czują się silni, mają za sobą potężną partię polityczną i mocną rozgłośnię mieniącą się katolicką. Pewnie uważają, że tych paru księży, którzy do nich przyszli, to nie żadna władza kościelna. Harcerze to też dla nich Żydzi... Ale należało spróbować.
Problem jest oczywiście także państwowy, nawet przede wszystkim. Krzyżem walczy się przecież z demokracją. I walczy się twardo, pierwsza bitwa została przegrana. Jeszcze dotąd tak nigdy nie było.
Sytuacja jest bardzo poważna. Demokracja jest młoda i słaba, Kościół stary i potężny tradycją. Jeśli nawet lokalizacja krzyża w mieście to raczej nie sprawa kościelna, jeśli nawet demokracja powinna raczej bronić się sama, to o sens krzyża powinien zadbać Kościół. Prezydium Episkopatu, prymas Polski, kardynał krakowski. Choćby tylko o to.
Muszą wziąć odpowiedzialność, rzucić na szalę swój autorytet. W interesie Kościoła, w interesie Polski. Nie ma Papieża, który uważał, że krzyża w Auschwitz być nie powinno i w ten sposób sensu krzyża bronił.
(Jan Turnau na swoim blogu)

To, co się 3 sierpnia 2010 roku stało pod Pałacem Prezydenckim, pokazuje nie tylko słabość instytucji Kościoła katolickiego w Polsce. Dowodzi czegoś znacznie gorszego - słabości wiary ogromnej rzeszy polskich katolików. Gdybyśmy bowiem mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, nie byłoby w ogóle problemu krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Nikt by się nie odważył. To, co tam się dzieje od wielu tygodni jest możliwe dlatego, że w Kościele katolickim w Polsce nie tylko nie ma zdecydowanego sprzeciwu, przeciwko instrumentalnemu traktowania świętego znaku zbawienia do celów całkowicie sprzecznych z jego treścią, ale jest szerokie przyzwolenie. Jest aprobata nie tylko w jakichś marginalnych grupach, ale w dużej części tych, którzy powinni bronic krzyża przed zmanipulowaniem ze szczególnym zaangażowaniem - wśród duchownych.

Dzisiaj również pod Pałacem Prezydenckim można było usłyszeć głosy negujące ważność kapłaństwa duchownych, którzy tam się pojawili. Dziś po raz kolejny zostały wykrzyczane. Ale od lat istnieją przecież w polskim Kościele bardzo aktywne środowiska ponad głowami biskupów dzielące księży na "prawdziwych" i "nieprawdziwych". W imię fałszywie pojmowanej troski o jedność Kościoła nie spotyka ich za to nawet nagana. Tymczasem jest to jedna z bardziej ropiejących ran faktycznych podziałów, a nawet rozbicia wspólnoty polskich katolików. Wszystko wskazuje na to, że kryzys autorytetu w naszym Kościele będzie się pogłębiał w bardzo szybkim tempie.

Gołym okiem widać, że koczujący pod warszawskim krzyżem "obrońcy" pilnie potrzebują ewangelizacji. Po to, żeby wiedzieli, iż za Mickiewiczowskim "Tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem - Polska jest Polską, a Polak Polakiem" kryje się nie treść polityczna, ale głęboko religijna. Czy w ciągu ostatnich tygodni ktokolwiek podjął wobec tych zagubionych i przekonanych o tym, iż działają w dobrej wierze, jakąkolwiek misję pozwalającą im zrozumieć, co naprawdę w chrześcijaństwie oznacza krzyż? Nie słyszałem o czymś takim.
 (ks. Artur Stopka na swoim blogu)

3 sierpnia 2010 to smutny dzień dla Polski. Tego dnia Polska ugięła się przed mieszaniną religijnego fanatyzmu i politycznego cynizmu, który łączy garstkę nawiedzonych na ulicy z grupą cwanych polityków w ich gabinetach, a wszystkiemu przyglądają się podekscytowane media.

To, co się stało - rezygnacja z przeniesienia krzyża, umycie rąk przez Metropolitę Warszawskiego, który stwierdził, że Kościół nie jest stroną w tym sporze, chwały Kościołowi hierarchicznemu nie przynosi. Przegrany jest Kościół, przegrane jest państwo polskie, przegrany jest rząd, przegrany jest zdrowy rozsądek, przegrani są wszyscy, ci, którzy łudzili się, że żyjemy w normalnym europejskim kraju, ba, w kraju, który rości sobie prawo do pouczania innych na czym polega demokracja. Wygrał PiS, prezes Kaczyński, ojciec Rydzyk, Gazeta Polska – teraz oni będą dyktować warunki. Cieszyć może się lewica – dostała prezent, ciekawe, co z nim pocznie. Ciekawe, co zrobi Platforma, co zrobią partia i rząd, bo dobrego wyjścia już nie ma. Pozostaje mniejsze zło.
(Daniel Passent na swoim blogu)

Krzyż pod Pałacem jest symbolem protestu politycznego wymierzonego w obecny obóz rządzący i podsycanego przez PiS. Posłuży jako punkt zbiórek przeciwnikom prezydenta Komorowskiego.
Ale pozostanie krzyża jest też klęską Kościoła. Oto, jaki ma posłuch i respekt wśród rozmodlonych obrońców krzyża. Księży mających asystować przeniesieniu obrzucono wyzwiskami, tak samo jak władze świeckie.

Tłum pod krzyżem przypomniał mi sceny z ,,Śmierci prezydenta”", kiedy podżegano do obalenia demokratycznie wybranego prezydenta Gabriela Narutowicza, co skończyło się śmiertelnymi strzałami na schodach Zachęty. Strzelał ówczesny wzmożony patriota.

Podobne ciarki przeszły mi po plecach, kiedy patrzyłem, jak dwóch niezrównoważonych mężczyzn przerywa posiedzenie Sądu Najwyższego. I znów funkcjonariusze nie są w stanie zapanować nad sytuacją. Krzykacze nie wychodzą, wychodzą sędziowie.  

Krzyżowym tłumom nie ma co tłumaczyć, gdzie jest linia graniczna  między obywatelskim nieposłuszeństwem a szacunkiem dla instytucji i procedur demokratycznego państwa. Ale ja do tych tłumów mam mniej pretensji niż do Kaczyńskiego, który tę agresję podsyca.  PiS zwycięża, ale ceną tego zwycięstwa jest anarchizacja polityki i kierowanie jej na manowce.        
(Andrzej Szostkiewicz na swoim blogu)

Bogu to nie zaszkodzi. Może - a nawet na pewno - przykro Mu z powodu tego wszystkiego, tego z rozmysłem i absolutnie celowo kreowanego przez jedną opcję polityczną (PiS) z pomocą kilku medialnych sprzyjających jej tytułów przedstawia, a druga jednocześnie nie bardzo wie, co z tym fantem zrobić; no i pośrodku tego hierarchowie Kościoła, którym znowu brakuje woli? chęci? umiejętności? jednoznacznego zajęcia stanowiska, używając swoje autorytetu, póki go jeszcze mają. 

Kościół też to wytrzyma. Większości księżom jest wstyd, współczują współbratom w  kapłaństwie, których ludzie tam wczoraj tak a nie inaczej potraktowali. Może co najwyżej jeden czy drugi biskup podrapie się po głowie, zastanowi nieco, ale pewnie wewnątrz KEP nie wysilą się na coś wspólnego, konstruktywnego, autorytarnego. Bo po co. Przecież ci, co tam te burdy urządzają - no chodzą do  kościoła, na tacę dają, to co sobie człowiek będzie w stopę strzelał... 

Dzisiaj Kościół stawia właśnie przed  pewnie nimi - duchownymi - św. Jana Marię Vianneya, patrona proboszczów. Czy to proboszcz, czy biskup - przecież też proboszcz, tylko że parafia większa. Trafił na zabitą dechami dziurę we Francji w czasach, którym do świętości gdy chodzi o sposób życia bardzo dużo brakowało. I co? I nic. Usiadł i zabrał się do roboty. Jak się zabrał, to po kilkanaście godzin spowiadać potrafił - taki był jego charyzmat. Nie siedział cicho, nie udawał że nie ma problemów, nie starał się dobrze z ludźmi żyć, kosztem mówienia prosto w oczy tego co źle robią. A jaki jest charyzmat dzisiejszych biskupów? W czym się wykazują, poza pisaniem przydługawych listów, najczęściej niezrozumiałych dla słuchaczy z powodu formy, albo powtarzających w kółko te same slogany? Teraz, właśnie w takich sytuacjach, biskup powinien umieć zająć jasne stanowisko, użyć swego autorytetu. Sam przyjść pod krzyż. Tak jak Jezus przyszedł - wiedząc, co Go na nim czekało.

A co z ludźmi, którzy to wszystko - z bliska, daleka - obserwowali? Dla ilu będzie to zgorszenie?

4 komentarze:

  1. na temat obrońców krzyża powiem tylko to co na blogu mojej siostry. Jezus na pewno nie jest zadowolony, ot co. I na pewno nie tego uczy Krzyż.
    Tak naprawdę to piszę od wczoraj:).Tak szybko zapisujesz nowe myśli, że nie nadążam :) Komentarz do wczorajszej mi "zjadło". Chciałam dziś napisać a tu nowy tekst. Niemniej, i wczorajsza i dzisiejsza notka jest jakby dla mnie napisana. Serio. Jestem w strasznej rozsypce. Kłopoty, to słabe określenie. To kataklizm i od niedzieli słyszę i czytam co Bóg ma mi do powiedzenia. A ma do powiedzenia tyle, żebym mu zaufała, że z nim na pewno znajdę rozwiązanie, żebym się nie poddawała rozpaczy. Dziękuję Ci za to wsparcie. Czasem tak się zdarza, że nawet o tym nie wiedząc pomagamy, wspieramy. Zaczynam wierzyć że chyba nie jestem aż tak beznadziejna skoro Bóg stawia na mojej drodze dobrych ludzi. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tylko czemu ta powszechna złość zaczyna być kierowana w stronę całego kościoła? Złość, a nawet złośliwość. Co źle zrobił? Czy ci ludzie naprawdę posłuchaliby biskupów innych, niż tych „swoich”? A może kościół powinien ekskomunikę nałożyć na nich wszystkich, na tych ludzi spod krzyża, na Radio Maryja i PiS? Może o to chodzi? Ale czy to by coś dało? Czy oni wszyscy by zniknęli?

    To wszystko zaczyna mi przypominać jakąś zbiorową histerię, podkręcaną przez media i zastępy blogowiczów – komentatorów. Którzy w swej gorączce zaczynają już opowiadać głupstwa. Na przykład takie, że plac przed Pałacem nie jest odpowiednim ani godnym miejscem na krzyż, że krzyż powinien stać w kościele. Ja się z tym nie zgadzam, krzyż może wisieć nawet w łazience, nic w tym złego. Oczywiście, skoro prezydent nie życzy sobie tam krzyża, to jego prawo i trzeba to prawo uszanować. Chociaż szkoda.

    Mam dość tego szumu, wszędzie tylko o tym piszą. Niebo i sufit wiszą nisko nad głową, deszcz siąpi za oknem. Plecy mnie bolą.

    Palabro, w zeszłym tygodniu, wychodząc już właściwie z biblioteki zauważyłem małą książeczkę o św. Janie Vianey' u. I wziąłem ją, choć jeszcze czeka na swoją kolej, bo czytam na razie coś innego. Czy to nie dziwne, że akurat teraz, no niby przed tygodniem, ale jednak... natknąłem się na tę książkę, wcale jej nie szukając? Trafiło się ślepej kurze ziarno, prawda? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Asiu - i nawzajem :)

    Ciamajdo - cóż, właśnie problem polega na tym, że mogliby nie posłuchać. I dalej robić swoje. I wtedy upór duchownych mógłby okazać się w skutkach gorszy od pewnych przemilczeń. Takich jak teraz. Jednak - czy taka postawa jest słuszna? Abp Nycz przysłał kilku księży - powyzywali ich, prawie do rękoczynów doszło, więc odpuścili... i biskup też. Daje się manipulować takiemu motłochowi. To jest dobra postawa? Nie, moim zdaniem zdecydowanie nie. Ja uważam, że on sam powinien był się tam pojawić - jeśli nie w ogóle od razu, to gdy sytuacja stała się nieciekawa. Bycie biskupem to nie tylko bierzmowania, spotkania w oficjelami czy wizytowanie parafii - ale też udział w tym, co trudne i bolesne, po właściwej (a nie głośniejszej) stronie.

    Niestety, to jest histeria. Dlatego tak to wygląda. I dlatego ktoś powinien pójść po rozum do głowy i to skończyć - a nie ustępować pola. Przede wszystkim Kościół - bo bez stanowczych wypowiedzi hierarchów wszystko wygląda tak, jakby Kościół takie zachowania popierał i akceptował. Nie słychać - poza bpem Pieronkiem - głosu rozsądku od strony Kościoła.

    Pozdrówki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Głos rozsądku słyszałam wczoraj chyba od ks.Bonieckiego. Powiedział, że jest tylko jedna osoba, która mogła by to wszystko zakończyć. Jedna osoba, której by ci spod krzyża posłuchali i poszli za nią. To jest Jarosław Kaczyński. I ma rację, tylko ten (nie chcę się wyrażać) mały (duchem)i butny człowiek nigdy tego nie zrobi.
    Moja pierwsza myśl czytając o tym co się wyprawia pod krzyżem była taka, że wypisuję się z takiego kościoła, bo z tymi ludźmi nie chcę się identyfikować.
    Umieszczania krzyża wszędzie gdzie się da, nie popieram. Ja staram się, aby rzeczy mające dla mnie wartość znajdowały się w miejscu gdzie będą szanowane, gdzie wiem, że nikt nie będzie się nimi "bawił". Coś w stylu "nie rzucać pereł przed wieprze".
    I tak w ogóle, ciekawa jestem jak to się wszystko skończy.

    OdpowiedzUsuń