Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem. Lecz On mu odpowiedział: Człowieku, któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami? Powiedział też do nich: Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia. I opowiedział im przypowieść: Pewnemu zamożnemu człowiekowi dobrze obrodziło pole. I rozważał sam w sobie: Co tu począć? Nie mam gdzie pomieścić moich zbiorów. I rzekł: Tak zrobię: zburzę moje spichlerze, a pobuduję większe i tam zgromadzę całe zboże i moje dobra. I powiem sobie: Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował? Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem. (Łk 12,13-21)
Zadziwiające jest, jak bardzo ludzie potrafią się zmieniać. Naprawdę. Z człowieka o poukładanym systemie wartości (bo przecież o to wszystko się rozbija) powstaje ktoś, komu wydaje się, że nie ma żadnych ograniczeń, że może dosłownie wszystko. Najgorsze, gdy w tym wszystkim zaczyna mu się wydawać to, o czym Jezus mówi: mam kasę na wszystko, więc nikt mi nic nie zabroni, nie ma dla mnie ograniczeń. Bóg? Ja jestem swoim bogiem - sam ustalam swoje granice, a że nie są mi na rękę - to ich nie ma.
Niestety, coraz częściej mam wrażenie, że prawdą jest, gdy się mówi - im więcej masz, tym więcej chcesz. Widzę to jakby po sobie. Zbyt wielkim doświadczeniem życiowym poszczycić się nie mogę - ale te ćwierć wieku po świece chodzę, i to i owo widziałem. Nie tylko siebie mam na myśli. Choćby jedno z moich rodziców - osoba, z której w tym sensie mogę być dumny, ponieważ będąc na bardzo wysokim i odpowiedzialnym stanowisku, ani razu nie skorzystała z (niejednokrotnie, z pewnością, nadarzającej się) okazji dorobienia za pomoc w załatwieniu czegoś. Zawsze uczciwie, żadnych układów, łapówek itp. Ale z drugiej strony - zarabia sporo (wg mnie - bardzo dużo), a jednocześnie cały czas w rozmowach przewija się motyw: a ten to poszedł w biznes i ma to, to i to... a tamten to nakradł i nabrał łapówek - i ma tyle a tyle więcej... Z jednej strony - świadomość: to jest złe. Ale z drugiej - a na ile więcej on sobie może pozwolić...
Ja sam? Cóż, materialne sprawy ciągną, niestety... A to by się laptopa chciało - bo w sumie to potrzebne i chyba konieczne będzie na aplikacji, żeby bardziej mobilnym ze sprzętem całym być, móc coś robić po drodze, mieć przenośne biuro takie, przydatne w branży - ale z drugiej strony: czy to jest potrzebne i konieczne? A to by się jakiś inny gadżet - mp3, cyfrówkę (a co tam - lustrzankę cyfrową od razu!). Teraz, w perspektywie powiększenia się rodziny - samochód muszę mieć jak tylko prawko zrobię, no i kolejna kwestia - a może by mały kredycik, żeby parę bajerów miał, nowszy był, lepszy, bardziej szpanowny...
Drodzy państwo - materialistami cholernymi jesteśmy, przepraszam za sformułowanie. A jeśli ktoś nie jest - to jest naprawdę bardzo dumnym i chlubnym wyjątkiem, i ja mu tego zazdroszczę. Ja z materializmem osoby swej walczę od lat, z różnym skutkiem - i cieszę się z każdego małego zwycięstwa, jak cieszyłem się gdy np. nie kupiłem nowego telefonu (stary do rzeczy był, a przy nowej umowie i tak za 1 zł równie dobry nowy sami mi dadzą) albo jak, wszedłszy do księgarni, wyszedłem z 1-2 książkami, a nie torbą książek za równowartość 1/5 pensji (tak, z książkami definitywnie trudniej jest...).
Co do ewangelii - ciekawy wniosek się nasuwa: skoro w przypowieści rozbija się o to, że człowiek chciał na siłę gromadzić to, na co nie miał miejsca, to znaczy, że powinniśmy się ograniczać w zbieractwie. A że zbieramy wszystko - rzeczy naprawdę, średnio i w ogóle nie potrzebne - to dotyczy to każdego z nas. Zanim na coś wydasz kasę - pomyśl. Zastanów się, czy tego potrzebujesz. Pewnie stwierdzisz - przydało by się to do... Tak, ale czy to jest konieczne? Czy nie dasz rady bez tego? Czy nie masz ważniejszych potrzeb? Nie mam. A nie ma innych, poza czubkiem mojego nosa, którzy bardziej tych kilku złotych potrzebują, niż moje kolejne wymysły? Mało to biednych i potrzebujących naokoło? Jest Pajacyk, Okruszek i tyle innych akcji w samym internecie - a i tak ludziom jakoś za ciężko nawet kliknąć ten raz dziennie. Ale po kilkaset złotych polskich na głupoty wydać - to już nie.
Jeśli przestaje ci się mieścić twój pieczołowicie zbierany dobytek - to nie znaczy, że trzeba większego mieszkania z bardziej pojemnymi szafami szukać. Ale że za dużo obrosłeś w dobra - tak jak ten facet z ewangelii ze zbożem. Nie ma co zbierać dalej. Usiądź, pomyśl. Nie bój się podzielić - pozbyć się tego, co naprawdę i pod każdym względem jest ci zbędne. Są tacy, którym się to naprawdę przyda. Daleko szukać nie musisz - są MOPSy, punkty Caritas, na osiedlach stoją kontenery gdzie można wrzucić odzież. A może po prostu znasz kogoś - sąsiad w bloku, na osiedlu - który tej pomocy konkretnie, on właśnie, potrzebuje, i po prostu brakuje ci odwagi, żeby z tą pomocą przyjść, choć to nic nie kosztuje, a tobie przecież zbywa...
Marnujemy życie na ciągłe powiększanie, albo burzenie i stawianie takich nowych spichlerzy. Nie mamy czasu i siły cieszyć się z tego, co najważniejsze, albo nawet z tego, co w te spichlerze upychamy - bo już znowu trzeba je powiększać, albo martwić się, czy ktoś czegoś nie ukradnie. Ot, nerwicy z łatwością nabawić się można. Po co? Warto?
A gdzie w tym wszystkim dusza, serce, miłość, dobroć? Pewnie, można bez tego żyć - wielu pokazuje to w mediach na codzień, szczycąc się tym nawet. Tylko że nic z tego nie wynika. Bo te spichlerze i to, co w nich upchniesz, ile by ich nie było - i tak jest bez znaczenia. Liczy się tylko to, co z serca - właśnie dobroć, miłość, miłosierdzie, ufność, gotowość do pomocy, serdeczność, przyjaźń, itp. Szczęśliwy koniec końców będzie tylko ten, kto swoje spichlerze nimi właśnie napełni - bo one wystarczą. I nawet najwięcej spichlerzy napełnionych ziarnem, kasą, czymkolwiek materialnym nie pomoże temu, któremu tych prawdziwie wartościowych dóbr zabraknie.
>>>
Skleroza, zapomniałem. Ostatnimi czasy napisałem o o. Wacławie Hryniewiczu OMI. I jakoś tak wyszło, dzień później składałem dokumenty na aplikację. I wracając, szedłem sobie przez Gdańsk (znam kościoły), i tak ni z tego, ni z owego wszedłem do jednego. Hehe, przypadek? Tak, do kościoła oblatów właśnie :)
>>>
Czy różaniec na palcu albo gazeta katolicka może być świadectwem?
Coraz częściej się przekonuję - tak. Czy to jak odmawiam różaniec za pomocą urządzenia na palec - jak ludzie się przyglądają, co on tak tym kręci... A nawet jak nie odmawiam - widzą krzyżyk, paciorki, domyślają się. I często jest jakiś tam uśmiech - nawet nie politowania czy pogardy. Jakby taki dowód uznania - on nosi różaniec na palcu, a mnie może brakuje odwagi.
Z radością też widzę, że coraz więcej młodych ludzi takie nosi. I w ogóle się tego nie wstydzi.
Tak samo z gazetami jest. Nie wiem, czy to wyraz braku obiektywizmu - ja czytam tylko Gościa Niedzielnego - bo uważam za najlepszy tytuł, najwyższy poziom (co zresztą cały czas odzwierciedlają statystyki sprzedawalności - ciągle rosnące, najlepiej sprzedający się tygodnik nie tylko katolicki, ale w ogóle!). I często, jak jadę sobie kolejką czy autobusem, to tak spode łba patrzę sobie na ludzi, którzy obok mnie siedzą, czy naprzeciwko. Starsze osoby czasem zdziwione - szczególnie gdy osoba ta ma widoczny krzyżyk na szyi, różaniec na palcu (a czasem w ręku). Czy to, że młody człowiek czyta wartościową prasę, jest dziwne? Chyba pozytywne. A młodsi? Czasami politowanie - jak zobaczą, nie tyle nagłówek, co foto jakiegoś księdza, krzyż czy grafikę religijną. A czasami zainteresowanie, nawet próbują czytać przez ramię.
No i dobrze. Skoro nic innego nie wychodzi - to niech chociaż przez ciekawość popatrzą na tą wiarę. Bo może to ona - ciekawość właśnie - zachęci do zagłębienia się w wiarę, poznania jej - gdy brakuje wiary wyniesionej z domu, albo gdzieś się zapodziała po drodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz