Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

piątek, 26 sierpnia 2011

Jasnogórska mistrzyni drugiego planu

O tym, że dzisiaj jest uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej, dowiedziałem się dzisiaj rano... z Metra, z tekstu Jana Turnaua. Kto by pomyślał. Jeszcze kilka lat temu sam byłem jakby chodzącym kalendarzem liturgicznym. Dzisiaj celowo kupuję co roku książkowy z Edycji, żeby być na bieżąco. 

Częstochowa. Miejsca dla mnie bardzo ważne, z którym wiąże się wiele wspomnieć, myśli i odczuć. Nie mam pojęcia, kiedy pierwszy raz tam trafiłem - pewnie ok. 20 lat wstecz. Pomiędzy 10 a 20 rokiem życia bywałem tam pewnie raz w roku, a nawet i częściej (jak choćby na dwóch różnych pielgrzymkach maturalnych). Wracałem tam z chęcią, żeby nabrać powietrza, odpocząć. Spacer czy modlitwa (różaniec, droga krzyżowa) na wałach. Cisza majestatycznej bazyliki, gdzie można w spokoju usiąść, pomodlić się czy pomyśleć, wpatrując się w łańcuszek penitentów do wielu konfesjonałów. Zaduma w wieczerniku. Ulubiona, odkryta nie tak szybko, kaplica wieczystej adoracji, po schodach koło zakrystii do góry, jakby zawieszona nad kaplicą Cudownego Obrazu - cisza, wielka prostota wystroju, i On - obecny w Chlebie Życia. Tak, kaplicę wymieniam na końcu... Bo jakoś nigdy tłumy walące tam mnie nie pociągały. Nowa (nawet nie świecka) tradycja pt. za wszelką cenę być na odsłonięciu Obrazu - niecałe 2 minuty, i potem Msza po Mszy przez cały Boży dzień. Apel Jasnogórski - rozumiem, ale to mnie nie przekonało.

Częstochowa, Jasna Góra, jako miejsce, gdzie w pewnym momencie, dokładnie już nie pamiętam, kiedy, uświadomiłem sobie bardzo dobitnie, że moja droga to kapłaństwo. Jak życie pokazało - a ja nie narzekam - poczucie to, którego realizacji poświęciłem kilka lat, było błędne. Jasna Góra, a konkretnie kapłańska kaplica w Domu Pielgrzyma, gdzie późną pewnie wiosną AD 2004 odbyłem wieczorem bardzo ważną rozmowę na temat powołania, planów z ówczesnym katechetą, księdzem nie dość, że młodym, to bardzo mądrym i rozważnym. 

Tyle emocji, wspomnień, myśli i odczuć. Skąd to? Pewnie dzięki Maryi. Tej, która dzisiaj - w tym pierwszym momencie, kiedy Jezus dokonał (zresztą na jej prośbę) cudu - dyskretnie, ale troszczy się, w ewangelicznym obrazku konkretnie za nowożeńców z Kany Galilejskiej. Z odpowiedzi Jezusa, lekko strofującej wręcz, można wywnioskować, iż trochę zganił matkę za to, że oczekiwała od Niego działania w tej sprawie. Nie zmieniło to faktu, że pomógł, stał się cud, woda stała się winem. Chyba trudno by w dniu poświęconym właśnie jej - Jasnogórskiej Królowej Polski, Czarnej Madonnie - o bardziej pasujący obrazek ewangeliczny. 

Matka Boża jako ta, która zawsze jest obok, czuwa i ma rękę na przysłowiowym pulsie. I wie, że Syn zawsze wysłucha, gdy przez jej ręce ten czy tamten nieszczęśnik powierzać będzie swoje sprawy, prosić, błagać, czy dziękować.Taka modlitwa i wiara w pośrednictwo Maryi nie jest czymś niewłaściwym, sprzecznym z nauką Kościoła. Odkupiciel jest jeden, a Maryja tylko kieruje - nasze oczy ku Niemu, i nasze modlitwy do Jego serca. Może to i "tylko" - ale jak wielu doprowadza do Niego? Przecież Maryja, ani na kartach ewangelii (obecna, ale jakby na drugim planie), ani w tradycji Kościoła, nigdy nie stawia sama siebie w centrum. To także drogowskaz - doskonałość można osiągać nie tylko na pierwszym planie.

2 komentarze:

  1. Ciekawy wpis! Mnie kiedyś pobożność maryjna okropnie irytowała... Dopiero z czasem uświadomiłem sobie, że ta pobożność - tak jak sama Matka Boża - prowadzi do Jezusa Chrystusa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzisz, to tak jak ja.

    Tylko że w zdrowej - jaką starałem się nieco, w prosty sposób, opisać pod koniec tekstu - pobożności maryjnej nie ma nic złego. Sam tego zbyt nie rozumiem, ale najprościej przychodzi mi - poza Pater noster - modlitwa Ave Maria, i różaniec.

    Problem jest z przesadą, przeakcentowaniem.

    OdpowiedzUsuń