Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Twórcze tracenie

Jezus powiedział do apostołów: Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. Kto was przyjmuje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał. Kto przyjmuje proroka, jako proroka, nagrodę proroka otrzyma. Kto przyjmuje sprawiedliwego, jako sprawiedliwego, nagrodę sprawiedliwego otrzyma. Kto poda kubek świeżej wody do picia jednemu z tych najmniejszych, dlatego że jest uczniem, zaprawdę powiadam wam, nie utraci swojej nagrody. (Mt 10,37-42)
Dziwne te słowa. Wymagające. No tak, znowu. Tak, znowu. Boimy się, gdy ktoś od nas zbyt wiele - albo w ogóle cokolwiek - wymaga. Faktycznie, często słowa Jezusa mają drugie dno - czy jednak nie jest tak, że zbyt łatwo sięgamy po nie, szukamy go? Bezpieczna przenośnia, asekuracja, coś co pozwoli się usprawiedliwić. 

Jedno trzeba powiedzieć jasno - Jezus nigdy nie wzywa do czegoś, co ma zniszczyć (chyba że zło, grzechy, słabości), ale do twórczego działania. Tak jest i w tym przypadku. Jeśli człowiek zatrzyma się tylko na miłości drugiej osoby - małżonka, dziecka, rodzica - to łatwo może wytłumaczyć przed swoim sumieniem, a później tłumaczyć przed Bogiem, że właściwie ta miłość do Niego nie jest potrzebna. Tylko jak to ma być wszystko spójne, gdy w innym miejscu jest napisane, że miłość Boga jest wzorem każdej miłości? (na marginesie - pięknie o tym słyszeliśmy na ślubie szwagierki - dzięki za modlitwę - w jednej z prefacji na msze z udzieleniem sakramentu małżeństwa) 

Pan Bóg dał nam tyle, ile dał, takie spektrum sił i możliwości, abyśmy je wykorzystywali w sposób twórczy, a nie marnowali. Co więcej - to twórcze wykorzystanie to nic innego, jak właśnie... tracenie z powodu Jezusa. Tak jak miłość - mnoży się przez dzielenie - tak i my mamy rozdawać to, co dobre, co piękne i wartościowe, aby tym samym ubogacać nie tylko siebie, ale i innych. Szkoda czasu na marazm, bylejakość, tkwienie w miejscu. Jak to mówią - zdolności nie wykorzystywane zanikają. Z talentami też tak bywa - a każdy z nas ma ich sporo, czy to widzi, czy nie. Bóg po prostu wzywa nas do odwagi podjęcia ryzyka zrobienia czegoś, co może się wydawać niezrozumiałe, dziwne albo nawet bezsensowne.

Mamy kochać i rodziców, rodzeństwo, małżonka, dzieci. Tu nie ma żadnej sprzeczności. Bóg zwraca uwagę na kolejność, na hierarchię. Kochasz sensownie i naprawdę pięknie - gdy ta miłość do człowieka czerpie i pochodzi z miłości Boga do ciebie. Wtedy można mówić o miłości, a nie o zakochaniu czy zauroczeniu jakimś (nie są złe - są etapami, które człowiek przechodzi na drodze do miłości; i dramatem, kiedy ktoś myli je z miłością, i pod ich wpływem zawiera małżeństwo). Jesteśmy i mamy być godni Boga, gdy pamiętamy o Nim także - a może przede wszystkim - w kontekście naszej miłości do drugiego człowieka. 

Życie tracimy bardzo często - nie dosłownie, ale prawie. Nieświadomie - używki, uzależnienia, błędne decyzje, zapalczywość, upór, głupota. Bardziej świadomie - gdy ten cały brud, syf i rozpacz nas dopadają, gdy uświadamiamy sobie, w jakim bagienku tkwimy, gdy przytłacza ilość bezsensownych decyzji, krzywdzących wypowiedzianych słów i nieprzemyślanych gestów. Wtedy nie wolno się poddać - choć to najprostsze wyjście. Można się obrazić - na świat, ludzi, Boga jako głównego winowajcę wszelkiego zła :) - zabrać zabawki i sobie pójść. Można się zaprzeć, spróbować nie wszystko stracić pod Bożą kontrolą, i podjąć ryzyko wprowadzenia zmian. Bardzo łatwo obrazuje to sytuacja spółki, której grozi bankructwo - można ją rozłożyć zupełnie, można podjąć postępowanie naprawcze i wyjść na prostą. 

To nie jest tak, że Bóg tu coś zawinił. No może tyle, że nie chce ze mnie rezygnować, mimo kolejnych głupot z mojej strony. Tak to wygląda właśnie. To jest jedyna Boża wina. O ile by miał mniej roboty, gdyby postawił kreskę na tych, którzy z uporem maniaka wracają do grzechu... czyli praktycznie wszystkich, a na pewno większości. On tylko czasem zasadzi kopa, kiedy sami staczamy się po równi pochyłej. Po co? Bo bez niego byśmy się zakopali być może po uszy - a tak, kop pomaga otrzeźwieć, spojrzeć sensowniej na całość. I podjąć tę trudną decyzję - walczę, straciłem wiele, ale mam siłę i dwie ręce, dam radę.

Są tacy, którzy tracą życie z powodu Boga - nie ominie ich nagroda. Tak, to jest pewnego rodzaju wyrachowanie - ale w tym jednym wypadku, Bożej kalkulacji, człowiek się nie przejedzie i nie zawiedzie. Kiedy kombinujemy po ludzku - zamiast zyskiwać, tracimy; życie też. Dlatego Bóg przed tym przestrzega. Można zapytać - ale skoro kombinowanie jest złe, to czemu kombinowanie po Bożemu jest w porządku? A no temu, że to kombinowanie de facto przestaje być kombinowaniem, a staje się twórczym przewartościowywaniem, porządkowaniem człowieka. Może i na początku są jakieś kalkulacje, partykularne interesy i chęć zysku - ale na końcu, gdy w tym wszystkim jest Bóg, okazuje się, że to On sam we mnie posprzątał. I, choć moje kalkulacje w łeb wzięły, wyszedłem na tym tak, że lepiej nie mogłem. Z Bogiem nigdy nie stracisz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz