Nie ja tu jestem najważniejszy. Tylko sprzątam, przygotowuję teren. Idę przed Jezusem do miejsc, gdzie On sam niebawem zamierza pójść. To nie moje rozważanie porusza ludzi. (Marcin Jakimowicz, "Pełne zanurzenie")

wtorek, 21 grudnia 2010

Chrześcijaństwo od świąt do świąt

Prześladuje mnie, dosłownie, od kilku dni ta piosenka. W sumie, słyszałem ją kiedyś live, ale że w wykonaniu niezbyt przypadającego mi do gustu boybandu kleryckiego, więc szybko o niej zapomniałem. W niedzielnych rozważaniach przypomniała je u siebie Afro, i jakoś się zasłuchałem... Piękna muzyka, piękny głos, piękny tekst. Piękno do sześcianu. Tekst o spotkaniu, jakie każdego z nas czeka z Bogiem u kresu naszych dni. Tylko o tym? Moim zdaniem - bardzo mocno o spotkaniu, tym bliższym, na które dzisiaj czekamy, które już za 3 dni. Spotkaniu z Nowonarodzonym. 

>>>

Pozwalam sobie pożyczyć od o. Sylwestra mocny, ale jak bardzo prawdziwy obrazek:


Pisałem co nieco o tym już w kontekście listopadowych obchodów uroczystości Wszystkich Świętych i wspomnienia wszystkich wiernych zmarłych. Czemu wtedy? Bo, co jest po prostu chore, już wtedy zaczyna się strojenie wystaw sklepowych, centrów handlowych, choinkami, bombkami, mikołajami, aniołkami, kilometrami lampek, anielskimi włosami, wieńcami i czym tam jeszcze się da. Chyba w tym roku zdarzyło mi się, że szedłem jakoś koło cmentarza, może 3 listopada, i już słyszałem w radiu... kolędy. 

Wszystko piękne, kolorowe, zachęcające, promocyjne, przecenowe... A gdzie w tym jest Jezus? Gdyby to pytanie zadać w tych dniach gdzieś w sklepie - pewnie padła by odpowiedź w stylu Kto? A, ten. Ale wigilia dopiero za kilka dni, teraz się trzeba przygotować. Spieszę się... Bóg się w tym nie mieści. Nic dziwnego, bo bynajmniej Mu na tym nie zależy. Takie święta to nie są święta narodzenia Jego Syna. Takie święta to afirmacja konsumpcjonizmu, lekkomyślności, zaspokajania zachcianek, pretekst do wydania góry pieniędzy (często więcej niż się ma - przecież po coś są kredyty świąteczne? a że potem człowiek pół roku spłaca to, co przejadł w 3 dni...). Tu nie chodzi o to, żeby było co na stół postawić - zawsze jest, raz więcej, raz mniej, jak to w życiu. Maria, Józef i Jezus nie mieli wiele - generalnie, nie mieli nic, ale nie wydaje mi się, żeby im czegoś w Betlejemskiej zagrodzie, stajni brakowało. Mieli siebie, cieszyli się z nowego życia, jakie Bóg im zesłał, i to się liczyło. Cieszyli się sobą. 

Czy gdziekolwiek, poza kościołami, szkołami katolickimi i może księgarniami katolickimi znajdzie się jakiś chrześcijański symbol? Szopka, Jezus, Maryja, Józef, gwiazda betlejemska? Ja nie widziałem. No tak - przecież nie o symbole chodzi, a o klimat. Tylko że według mnie ten klimat to nie spędzanie całego wolnego czasu na zakupach, pieczeniu, sprzątaniu i dekorowaniu domu. A to właśnie większość ludzi robi, temu poświęca się całkowicie przed wigilijnym wieczorem.

Święta Narodzenia Pana giną tak naprawdę w klimacie świąt. Jakich? Ku czci czego, kogo? Formalnie, przynajmniej w Polsce, nikt tego nie powie - żeby święta nazywać jakoś bardziej wszechstronnie, neutralnie, poprawnie. Żeby nie denerwować żydów, muzułmanów, ateistów i wielu innych, którym włos się na karku jeży na dźwięk słów takich jak Bóg, Jezus, Maryja, Narodzenie Pana. Zajmujemy się tym wszystkim, co powierzchowne, zewnętrzne, co jest opakowaniem - zapominając i porzucając w ogóle przygotowania tego, co najważniejsze. Nie domów, nie wnętrza firmy, szkoły, pracy - ale samego siebie. Swojego serca. Pięknie podsumowała to na swoim blogu s. Małgorzata Chmielewska, która napisała:
Potrzeba święta jest w człowieku bardzo głęboka. Zanika radość z samego życia jako życia, bezinteresowna radość z faktu istnienia. Zanika też śmiech i poczucie humoru. Zagoniony człowiek nie zauważa już nic dobrego i radosnego wokół siebie.
Jak się przygotować? Bardzo prosto. Nie potrzeba na to środków - ale trochę zaparcia, wyrzeczenia. Wstać dla niektórych w środku nocy, zerwać się z łóżka i pójść na roraty. Wziąć udział w rekolekcjach adwentowych, o ile w okolicznym kościele się odbywają (niestety, jest to widok coraz rzadszy). Spróbować np. w tygodniu pojawić się w kościele. Sam z siebie, nie dlatego że trzeba, wypada. Ani jedno, ani drugie - dla siebie. Żeby być bliżej Boga. Żeby w tym magicznym czasie zbliżyć się do Niego, i wpaść w ten rytm prawdziwych przygotowań, tych które mają sens - zasłuchać się w Jego głos, w głos Kościoła, który wzywa do nawrócenia, który barwnie opisuje czas, który poprzedził narodzenie Zbawiciela. Do tego nie trzeba kasy, nie trzeba biegania po sklepach. Ale potrzeba dobrej woli - niczyjej innej, tylko właśnie mojej. 

Po co? Żeby te święta były prawdziwe, a nie infantylne i byle jakie. Żeby przygotowanie do nich odbyło się w ciszy i zadumie, żeby do szopki zbliżać się jako osoba przepełniona tą prawdziwą radością, a nie tylko - jak co roku - obżarty prawie do nieprzytomności, z rękami pełnymi prezentów, obwieszony lampkami, z czapką gwiazdorka na głowie. Żeby do tej szopki się spieszyć z potrzeby serca - a nie, żeby jak najszybciej do niej się dopchać, i jak najszybciej wrócić do przerwanego jedzenia i kolejny raz zadumać się nad Kevinem samym w domu w telewizorze. Żeby być po prostu wdzięcznym Maleńkiej Miłości, która nieśmiało uśmiecha się i wyciąga ręce, jakby dosłownie chciała być przyjęta, wzięta nie tylko na ręce, ale i do serca każdego człowieka. O ile ten człowiek zechce podejść, poświęcić czas, przyjść i prawdziwie się Nim uradować. 

Może ktoś się obruszy - ale to napiszę. Jeśli masz iść do kościoła na pasterkę czy w Boże Narodzenie tylko po to, żeby poczuć magię świąt, przejść się w środku nocy w tłumie ludzi, którzy też tam idą (być może nie wiedząc za bardzo, po co i dla kogo) - to daj sobie spokój. To nic nie da. To nic nie zmieni. Zmienić możesz się tylko Ty sam, odmienić może Cię Bóg, ale Ty musisz najpierw za tym zatęsknić, zapragnąć tego. Samo nic się nie zrobi. Nowonarodzony Bóg nic od człowieka nie chce - poza autentyzmem. Jeśli przychodzisz - to dlatego, że chcesz, że czujesz prawdziwą potrzebę. Tak, może okaże się, że przełom w Tobie nastąpi właśnie nad żłóbkiem - nawet gdy nie jesteś przygotowany, gdy zmarnowałeś ten i wiele innych Adwentów... Wtedy dziękuj Bogu za taką łaskę. A jeśli nic się nie wydarzy spektakularnego - nie dziw się. Bóg zaprasza nie od wczoraj i nie od dziś - czego oczekujesz, skoro konsekwentnie olewasz to zaproszenie? Samo nic się nie zrobi. Człowiek musi coś z siebie dać, choćby minimum. 

Jezus, Mesjasz Pan, narodzony w Betlejem, położony w żłobie, jest niewinny i delikatny. Może to dlatego tak łatwo przychodzi się wszystkim zachwycać nad nim? Iluż podobnych te 33 lata później stanie w Jerozolimie i wywrzaskiwać będzie Na krzyż!? Dlaczego? W świątecznym czasie wszyscy zachwycają się Jezuskiem i żłóbkiem - to ja nie będę gorszy. W Jerozolimie podczas Paschy - dokładnie na tej samej zasadzie. Logika , mentalność tłumu. Przychodzimy do żłóbka i się rozczulamy, jaki to Jezusek piękny... Tak, nic złego, gdy tak zachowują się dzieci - zachwycają się Bozią. Ale nie zrozumiem nigdy, co mają w głowach dorośli, którzy sami między sobą dyskutują w tym tonie. Jest to bardzo przykre, jeśli w przypadku człowieka 30-letniego lub starszego relacja z Bogiem zatrzymała się na poziomie ja i Bozia. Dzieciom pewne rzeczy trzeba upraszczać, aby je zrozumiały - ale dorastamy, dojrzewamy, i także nasza więź z Bogiem winna dojrzeć. Stary koń mówiący o Bozi... to po prostu duchowe kalectwo. Jak mówić o przygotowaniu do świąt, jeśli ktoś najwyraźniej w ogóle nie rozumie, co te święta znaczą, co świętuje? 

Tak, to gorzkie słowa - bo prawda nie jest zawsze piękna, gładka i pasująca wszystkim. Ale lepiej jest uświadomić sobie to dzisiaj, niż po świętach. Zostały jeszcze 3 dni do Wigilii. Jeśli nie wyszło z tym, aby Adwent jakoś lepiej przeżyć - to postaraj się wykorzystać choćby te 3 dni. Zrób sobie takie małe triduum przed przyjściem Pana. Posprzątałeś już pewnie biuro, dom, odśnieżyłeś ogród, samochód, wszystko co się dało. Poświęć to minimum na posprzątanie samego siebie. Żeby przychodzący Jezus mógł przyjść także do ciebie - wyczekiwany, wytęskniony, ukochany, a nie tylko jako nic nie znacząca, jedna z wielu ozdób, element klimatu świąt. 

>>>

Wyczytane na FB u koleżanki, ale bardzo optymistyczne. To właśnie są święta. Pisownia oryginalna.
chyba nastrój świąteczny mi się udzielił i w ramach tego pogodziłam się z koleżanką z pracy, nie wiem czy spowodowała to wigilia i nasz kapelan czy po prostu miałam dość, może okazałam troszkę pokory, może jestem mądrzejsza? nie wiem tego... jednego jestem jednak pewna: jest mi lepiej!!! i na tym chyba polegają te święta, o czym większość zapomina i udaje.
>>>

Taki obrazek z niedzieli. Poszliśmy na mszę - też fajno, grał zespół... w składzie naszych fotografów ślubnych, fajne małżeństwo takie. Z dwójką swoich maluchów - starsza córka z atrapą mikrofonu, śpiewała też, a co. W trakcie już mszy dobiegli ich przyjaciele, mąż - basista, i żona (w widocznej ciąży)- śpiewała, z malutkim synkiem, który dziarsko dreptał po kościele. Ale nie o nich chodzi. Pod koniec mszy, po ogłoszeniach, podeszła do prezbiterium mocno stremowana, co było widać, siostra zakonna. Okazało się, że przyszła prosić o pomoc dla zgromadzenia swojego - klarysek. Pomyślałem - przecież to zakon klauzurowy, co ona tu robi?

Okazało się, że ich sytuacja materialna jest na tle zła, że uzyskały dyspensę od biskupa, i siostry kwestują, zbierają po parafiach na najbardziej podstawowe potrzeby - jedzenie, opłaty za ogrzewanie, naprawę dachu. Wiosną i latem żyją z tego, co rodzi ziemia w ich ogródku - zimą nie ma jak. Widać było, że siostrzyczka była zestresowana, gdy stała przed całym kościołem. Nic nie powiedziała sama - miała plik karteczek, z których łamiącym się głosem odczytywała tekst i prosiła o pomoc, składając też życzenia. Musiało to być dla niej bardzo trudne - w końcu ich charyzmat to nie praca z ludźmi - zakrystia, szkoły - a modlitwa przed Najświętszym Sakramentem w murach klasztoru, praca w ogrodzie i wyszywanie strojów liturgicznych.

>>>

Zupełnie przypadkiem - wyświetla się to przy logowaniu na Bloggerze - doliczyłem się, że piszę niniejszym 100 tekst na tym blogu. Niezły wynik, jak na twórczość z niespełna 7 miesięcy. Ale przecież nie o ilość tu chodzi.

2 komentarze:

  1. W obecnych czasach tworzymy raczej 'antyświęta' - Jezus nie narodził się w żadnym cudzie. Nie świeciły sklepowe neony, a ludzie nie zakupywali nowych butów i czapek.
    Jezus tego nie potrzebuje. My, pamiętając o tym, musimy głośno mówić, że nie o to chodzi.
    Wszystkiego dobrego!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Obrazek faktycznie bardzo mocny. I zgadzam się, coraz trudniej znaleźć w całej tej otoczce prawdziwe symbole, które mają coś do czynienia z tym w co wierzymy. Nawet patrząc na kartki świąteczne. Trzeba być naprawdę ostrożnym, żeby się w tym wszystkim nie pogubić. Pozdrawiam serdecznie, z Bogiem! :)

    OdpowiedzUsuń