Niedawno było o tym, a wczoraj w kościele na mszy rano usłyszałem te słowa znowu.Jezus przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła. A Pan jej odpowiedział: Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona. (Łk 10,38-42)
I tak mi się to z benedyktyńskim ora et labora skojarzyło. Jak ktoś nie zna - modlitwa i praca, to znaczy. Mądre i proste słowa Benedykta, świętego z ciemnego i prostego średniowiecza - do dzisiaj bardzo aktualne. Na marginesie - wspólnota zakonna niesamowita, przetrwała właściwie tak, jak została założona; żadnych tarć i podziałów wewnątrz właściwie (jak np. u franciszkanów). Wracają do meritum - jedno bez drugiego specjalnie sensu nie ma. Praca sama w sobie szczęścia nie daje, a modlitwa może być jedyną treścią życia chyba tylko w przypadku osób w zgromadzeniach klauzurowych - w pozostałych, nawet duchowni, w jakieś tam formie pracują (szkoła, parafia, najprostszy nawet braciszek zakonny jest furtianem, zakrystianinem czy w ogródku albo infirmerii pracuje).
Kiedyś czytałem taką krótką historyjkę. Dwójka ludzi wybiera się popływać łodzią. W łodzi - 2 wiosła, jedno z napisem modlitwa, drugie z napisem praca. Jeden wziął jedno wiosło, drugi drugie. Za każdym razem, gdy wiosłował tylko jeden - nic się nie działo, a konkretnie łódka się kręciła w miejscu. Dopiero, gdy zaczynali działać razem, gdy modlitwa i praca współdziałały jednocześnie, wtedy łódka zaczynała płynąć w żądanym przez nich kierunku.
W życiu jest czas tak na modlitwę, jak i na pracę. Nie jest sztuką wpadać w modlitewny szał i spędzać nawet i tydzień na ciągłej modlitwie, po czym olewać Boga przez resztę roku. I odwrotnie - lenić się, nawet pod pretekstem modlitwy, większość czasu, i pracować krótko w jakimś zrywie. Wytrwałość, systematyczność, konsekwencja. Są trudne - na pewno - ale tego wymaga tak Bóg w modlitwie, jak i każdy pracodawca w pracy właśnie. Pod tym względem sfera modlitwy z życiem codziennym są spójne bardzo - co pokazuje, że oczekiwanie takiej a nie innej stabilności, czy to w pracy, czy w modlitwie, jest jak najbardziej słuszne i uzasadnione.
Marta nie do końca rozeznała - co należy kiedy zrobić. Na przygotowania czas był wcześniej, i w tych przygotowaniach z pewnością Maria jej pomagała. Ale to Maria właśnie wiedziała: teraz Gość przybył, należy poświęcić Jemu czas, być przy Nim, wykorzystywać Jego obecność, a nie zajmować się sprawami, które winny być prawidłowo przygotowane (i najpewniej były) wcześniej. Wszystko ma swój czas i swoje miejsce. Rozeznanie tego to duża sztuka, a brak tej umiejętności może prowadzić do pewnego nieuporządkowania, którego ofiarą stała się Marta. W jej wypadku - Jezus był obok, od razu ją wyprostował, wskazał właściwą postawę. Dzisiaj nie zawsze człowiek się zastanowi, nie mówiąc o wsłuchaniu się w głos Boga - co teraz należy zrobić. Warto więc o tym pamiętać - działać we właściwej formie, we właściwym czasie.
>>>
Wczoraj było wspomnienie św. Faustyny Kowalskiej. Aż trudno uwierzyć... To przeszło 10 lat od jej kanonizacji, zresztą byłem wtedy w Łagiewnikach, tego samego dnia, w ramach jednego z punktów pielgrzymki bierzmowanych. Nie raz i nie dwa razy tam wracałem - choć nowa bazylika wielka, jakby przytłacza (i tak dziwnie - bo stoi... na polu właściwie), to jednak urzeka mnie prostotą wnętrza i bardzo dobrze się tam czuję. Na marginesie - ciekawy pomysł na zakrystię: schować ją... za prezbiterium.
Wyobraźnia miłosierdzia - fajne sformułowanie, często używane jako takie słowo-klucz. Ale bardzo trafione. Wyobraźnię mamy najczęściej tylko do wymyślania tego, co dobre, przydatne - dla siebie. W kontekście drugiej osoby, właśnie przede wszystkim w sytuacji, gdy to miłosierdzie może mieć miejsce? Po co? Nagrabił sobie, zasłużył - to niech cierpi. Od miłosierdzia to Bóg jest, a nie ja.
Ale do miłosierdzia powołany jest każdy z nas. Wyobraźnię mamy do wielu nieważnych i drugorzędnych spraw, warto z niej w kontekście tego miłosierdzia korzystać. Może się okazać, że brak tego miłosierdzia zaważy kiedyś o tym, co się stanie ze mną samym - czy to poprzez decyzję kogoś, od kogo będę zależny, tu na świecie; czy to w Dniu Sądu. A może Miłosierdzie Boga sięga dalej niż nam się wydaje, dalej niż przyjęte rozumowanie - piekło jako kara...? Któż to wie? Tylko Bóg.
>>>
Jakiś czas temu czytałem książkę o bł. Pier Giorgio Frassatim. W zeszłym tygodniu Kościół na ołtarze wyniósł nie dość, że świecką, żyjącą nam współcześnie, to jeszcze nastolatkę. Gdyby żyła - miała by dzisiaj 39 lat. Chiara Badano - zwykła włoska dziewczyna o dużej wrażliwości na potrzeby innych, wierze, miłości, zapale do życia i wielu pomysłach, co z tym życiem zrobić.
Jeden upadek podczas gry w tenisa, przejmujący ból - i diagnoza jak wyrok. Zaawansowany nowotwór kości. Rok później już nie żyła. Nie złorzeczyła, nie czepiała się za wszelką cenę życia. Pogodziła się z tym, co dał jej Bóg, i ten swój krzyż chciała jak najlepiej przeżyć.
Czegóż więcej chcieć gdy chodzi o dowody dla niedowiarków na to, że świętość jest dla każdego, także dzisiaj?
>>>
Zachęcam do przeczytania, z ostatniego GN:
- bardzo optymistycznego tekstu odnośnie przyszłości i możliwości pojednania Kościoła katolickiego z prawosławnym
- interesującego reportażu na temat wiary Cyganów - m.in. o tym, że Cygan modli się nawet... chcąc coś ukraść
- jednego z niewielu sensownych tekstów na temat tego, o co chodzi w aferze rozdmuchanej wokół Komisji Majątkowej, na kanwie aresztowania pełnomocnika kilku podmiotów kościelnych ubiegających się o zwrot majątku
Modlitwa jest łączona z pracą także w zakonach klauzurowych, sama według tego funkcjonowałam :) Co prawda modlitwy jest osiem godzin, pracy pięć, ale nigdzie nie ma tak, że jest tylko praca lub tylko modlitwa. Tak, ora et labora obowiązuje zawsze i wszędzie :)
OdpowiedzUsuńWłaśiwe proporcje...chyba dotyczą każdej dziedziny życia. Ten fragment Ewangelii rozważam bardzo często. Pozwala mi uczyć sie właściwych proporcji właśnie. A jest na razie tak, że bardziej przeważa we mnie Marta :) Zaganiana, za bardzo skupiona na tym co mam zrobić, załatwić, nie słyszę co mówi do mnie Bóg. Dopiero kiedy się zatrzymam ( bardzo często ze zmęczenia, albo kiedy ręce opadną w bezsilności)dociera do mnie Jego głos. I ja zaczynam z Nim rozmawiać.
OdpowiedzUsuńBez właściwych proporcji nie działam poprawnie.Kiedy przeczytałam o tym wyobraziłam sobie łódź jako rodzinę a wiosła jako małżonków. Jeden się tylko modli, drugi tylko działa. Też nic dobrego z tego nie wynika. Wydaje mi sie że każde z nich powinno być wiosłem jak dla kajakarzy :) na jednym końcu modlitwa, na drugim czyn. No i powinni wiosłować równocześnie i siedzieć w łodzi jeden za drugim. Wtedy ten sam cel mają przed sobą i płyną w tym samym kierunku.
Dziękuję za życzenia i pozdrawiam serdecznie! ;-)
OdpowiedzUsuńjeśli moim gościem miałby być Jezus... tak fizycznie, pewnie bym spanikowała i choćbym wszystko miała przygotowane, to nadal bym się upierała nad tym, że czegoś zapomniałam... To jak z wyjazdem, na który bardzo długo oczekujemy. Jak nadchodzi moment wyjścia, pojawia się panika, czy aby na pewno na dnie dużej walizki leży ta najważniejsza rzecz. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńJoasiu - widzisz, na to z przyrównaniem małżonków do wioseł nie wpadłem. Choć, niestety, masz rację - a Twoja metafora bardzo dobrze pokazuje, czemu np. moi rodzice nie dogadują się... :/
OdpowiedzUsuńMonika - nie spanikowała byś, bo gdyby Jego wizyta była naprawdę wyczekiwana i upragniona, to tak byś się zorganizowała, żeby wszystko było PRZED Jego przybyciem gotowe.